Krótka historia pewnego szczepienia

Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zapisać całą trójkę na raz na szczepienie. JEDNOCZEŚNIE. Serio. To był jakiś wymysł szatana lub chwilowy moment niepoczytalności. A może komuś podłożyłam straszną świnię i właśnie dźgał moją laleczkę voodoo w momencie, w którym wybrałam numer naszej przychodni rejonowej i po 15 minutach oczekiwania jedwabistym głosem powiedziałam: „Tak, poproszę o zapisanie trójki moich dzieci w jednym terminie na szczepienie”…

syringe-1974677_1920

Może myślałam, załatwmy to za jednym razem i po krzyku. Będzie dobrze. Ostatecznie, jestem matką z dużym doświadczeniem, co może pójść nie tak?

Wszystko.

Rano Pełzak obudził się pokasłujący. Norma. Zęby czy nie zęby? A może znów infekcja? Szczepić czy nie szczepić? Niby gorączki nie ma. Kataru też nie. Ślini się za to niemożliwie. No nic, zobaczymy, przecież jest jeszcze dwoje starszych do kłucia, jakby co. No to pakujemy torbę. Chusteczki suche, chusteczki mokre, pieluszki, podkład, soczek nr  1, soczek nr  2, butelka nr 3, bluzy jakby było chłodniej, płaszczyki przeciwdeszczowe jakby padało, okulary przeciwsłoneczne jakby w oczka świeciło. Przekąski sztuk 2, biszkopty sztuk nieskończoność. Kurna, torba mi się skończyła. Miejsce znaczy się. Właśnie zastanawiałam się nad ściąganiem z pawlacza walizki, kiedy moja córka zainteresowała się, jaki właściwie jest cel naszej wizyty u lekarza.

Zonk. Czy ja coś już mówiłam? Ściemnić i polecieć szokiem z zaskoczenia na miejscu, czy szczerze i uczciwie przedstawić trudną sytuację? Jako matka stawiająca na otwartą i przejrzystą komunikację, budowanie relacji z dziećmi itp., odpowiedziałam odważnie:

– Kochanie, idziemy się zaszczepić.

No i to był koniec komunikacji, relacji i ciszy w promieniu jakiś 5 km. Przez dzikie ryki rozpaczy przebił się głos mojego synka, który zaczął dopytywać się, dlaczego siostra tak płacze. Stwierdziłam, że wyczerpałam limity swojej odwagi  i szczerości na dzisiaj, rzuciłam mu rodzicielski uśmiech nr 5 w stylu „ach, wiesz, jak to mają dziewczynki”, zatkałam córce buzię cukierkiem (tak, mam świadomość, jak strasznie ciężkie będą wizyty u dentysty, jak jej się zęby popsują), wrzuciłam Pełzaka do wózka, Buntownika pod ramię, bo na smyczy szarpie,  i zasuwamy. Wracałam się tylko dwa razy, bo zapomniałam książeczek zdrowia i butów dla najmłodszego, więc w sumie wyjście z domu mogę uznać za udane.

W przychodni, jak to w przychodni, kolejka i opóźnienie. Duże. Zaczęłam przeliczać cukierki, córka tempo ma dobre, nijak nie starczy. W międzyczasie straciłam z oczu Średniego, rzucam pannie F.  torbę cukierków z przykazaniem, że ma stać przy wózku, i pędzę łapać. Jednak ta smycz to nie był taki zły pomysł, dociera do mnie, kiedy  po minucie znajduję  syna w sklepie na dole. Na jakieś biegi muszę go zapisać, wszystkich Nigeryjczyków cholernik prześcignie. Zjadł już coś czy nie zjadł? Nikt nie patrzy na mnie z oburzeniem większym niż zwykle, więc chyba szkód nie narobił. Pospieszna rewizja kieszeni i możemy biegiem na górę. A tam tragedia, bo cukierki się skończyły, i panna „Ja się strasznie boję ja się nie zgadzam nienienienienie” sobie przypomniała, że czeka ją kłucie. Więc wycie na cały głos. Kolejka zdegustowana. Z samymi grzecznymi dziećmi, a tu do Średniego dotarł cel wizyty w przychodni i przyłącza się do siostry. Pełzak znudził się w wózku i też wyje. Chwytam go na ręce i szukam biszkoptów w torbie, oczami duszy widząc już próchnicę na ząbkach moich dziatek. Ale inaczej czeka nas zaraz publiczny lincz dokonany przez rozgniewaną kolejkę, bo i ich grzeczne dzieci zaczynają płakać siłą rozpędu. Macham biszkoptami przed trzema czerwonymi od płaczu noskami, ale bez efektu. Sytuacja, niestety , wymaga skuteczniejszych metod. Oceniam fachowym okiem, ze na komiks i samochodzik już za późno, i wyciągam telefon z kieszeni. Gra w spadające klocuszki, yuppi. Jeszcze tylko wyliczanka, kto ma grac jako pierwszy, Pełzak przystawiony do cyca i chwila spokoju. Poza tym, że wybrał sobie świetny moment  na pokasływanie, akurat kiedy obok usiadła młoda mama z niemowlakiem. Rzucam jej to porozumiewawcze spojrzenie i mamroczę :” Ach, to ząbkowanie”, ale i tak się ostentacyjnie przesiada.

Wchodzimy do gabinetu, uff. Córka bez telefonu ryczy, wydzieram  przedmiot pożądania synowi z okrzykiem, ze czas na zamianę i teraz ona gra. Ryczą oboje. Rozebrać się nie chcą, zbadać nienienie. Badamy więc Pełzaka,  osłuchowo czysty, gardło i uszy też, miałam rację, że pokasłuje z ząbkowania od śliny! Hehe, nie jestem taką złą madką. Napawam się poczuciem sukcesu, dopóki Średni nie ucieka z gabinetu. Gonię go z gołym niemowlakiem na rękach, w przelocie rzucając do kolejki „A nie mówiłam, że zdrowy..?” Sprowadzam starszego z powrotem prośbą, groźbą i przekupstwem. Te same metody stosuję do córki. Rozbierają się. Dają zbadać. Płaczą. Boją się ukłucia. Wyją tak, ze nie zauważają, że już po zastrzyku. Ryczą dalej. Dociera do nich, że już po. Mówią z wyraźnym rozczarowaniem „Ooo” i żądają rekompensaty. Lodów, ciastek, bajek do wieczora i trzech placyków zabaw po drodze.

Idziemy do recepcji zapłacić. Słyszę o cenie szczepienia. Płaczę…

10 myśli na temat “Krótka historia pewnego szczepienia

  1. No opis pakowania torby i wychodzenia z domu jakbym siebie widziała 😈 Jak miałam wózek to mogłam co nieco pod niego wsadzić, a teraz tyle co w plecak. I u mnie zamiast biszkoptów, chrupki kukurydziane. Każda ilość.
    Któregoś razu złapałam w ZIMIE młodego na ręce, starszą wypchnęłam z domu, drzwi zamknęłam, lecimy na tramwaj, a moje dziecko przed wyjściem z klatki zadaje strategiczne pytanie „Mamo, dlaczego Wojtek ma gołe stopy? Będzie chodził boso?Przecież jest mróz?” 😩😨
    Oczywiście że tramwaj nam uciekł..😂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Genialne! 🙂 Moja córka przeszła połowę drogi do przedszkola bez spódnicy 🙂 inna sprawa, że wychodziła wtedy z tatusiem 😉
      A chrupkami kukurydzianymi moje gardzą.. Biszkopty lepsze 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.