Siedzę sobie w domu jak ta przykładna madka, sprzątam, piorę i odkładam na miejsce setki tysięcy spodenek, sukieneczek, bluzeczek i zabaweczek, i pogrążam się w powyjazdowym dole i głębokim poczuciu niesprawiedliwości. Któreż to poczucie nie wynika nawet z tego, że te wszystkie rzeczy wcale nie chcą same się oczyścić i złożone trafić na swoje miejsce, ani nawet z tego, że wakacje jak zawsze były zdecydowanie za krótkie, a teraz czekają mnie dwa tygodnie zajmowania się upiorną trójcą i organizowania im rozrywek w domu. Nie, tym razem stojąc przy desce do prasowania zgrzytam zębami z powodu odmienności relacji dzieci z tatusiami a mamusiami. Według mnie, mamusie mają gorzej. A przynajmniej ta konkretna mamusia.
To już nawet nie to, ze to zawsze mnie spotykają słowa najgłębszego potępienia, kiedy czegoś zapominamy ze sobą zabrać. Tatuś wsunął przed wyjściem do kieszeni plecaka biszkopty? Wow, super, cudo nie tatuś, oklaski mu się należą! Mama pakując całą torbę na plażę przeoczyła jedne z wielu par rękawków do pływania? No przecież to jasne, że tylko te były najukochańsze i bez nich w ogóle się nie da, jak mogłaś, wyrodna matko, fuj! Tata raz zaszalał i pozwolił na lody? Hurra, miłość i wdzięczność dozgonna, obłapianie za nogi i wpatrywanie się z największym oddaniem zapewnione. Mama po trzecim ciasteczku stwierdziła, że dość? Podłość i zdrada, pod torturowanie dzieci można zakwalifikować!
Ze dwa lata temu udaliśmy się w wakacje na jakiś kompleks basenów. Pełzaka jeszcze nie było na świecie, więc dziećmi dzieliliśmy się w miarę po równo. Jako że mój mąż jest bardziej skłonny do przygód, wziął pod swoje skrzydła pierworodną i udali się radosnym krokiem w stronę wodnych zjeżdżalni. Zaoferowana zabawianiem Średniego, który wtedy był po prostu Młodym i o dziwo prezentował samą słodycz, buntowniczą naturę skrywając na później, pomachałam rodzinie radośnie na pożegnanie i skupiłam się na cmokaniu z zachwytem nad pierwszymi kroczkami malucha w stronę brodzika. Pierwsze piknięcie niepokoju poczułam jakieś pół godziny później, ale nie zdążyłam się porządnie zdenerwować, kiedy to przygalopowała moja pobladła córka z wyrazem dzikiego przerażenia na buzi. Za nią dość niepewnie kroczył mąż.
– Mamo, mamo, tata mnie uratował jak się utopiłam! – wykrzyczała zdyszana córka.
Nogi się pode mną ugięły.
– Jak to kochanie? Co się stało?
– No bo zjeżdżaliśmy z takiej wieeelkiej zjeżdżalni i tata mnie puścił i pojechałam przodem i wpadłam do takiej głęboookiej wody i spadłam na dno i tam nie było powietrza i tata się pojawił i mnie wyciągnął!
-No wspaniale kochanie, wspaniale -przytuliłam z całej siły córkę i wycedziłam moim najbardziej żoninym głosem do męża – kochanie, a my porozmawiamy wieczorem.
Możecie sobie wyobrazić, że nie byłam tak jak panna F. zachwycona bohaterskim postępkiem mego najdroższego, a raczej wściekła, że w ogóle dopuścił do tego, by zaistniała tak potrzeba. Ale córce tego nie mówiłam i przysięgam, ona do tej pory za każdym razem, jak widzi wodę, to wspomina z wdzięcznością i rozczuleniem: „Ach pamiętam, jak tatuś mnie uratował, jak się utopiłam…”
Podczas tego wyjazdu dziatki zabrały ze sobą swojego plażowego przyjaciela – ogromnego, zielonego, nadmuchiwanego krokodyla o wdzięcznym imieniu Sebastian. No i oczywiście ledwie doszliśmy nad wodę, zaczęło się jęczenie: „Mamo, a przewieź nas, mamo, chodź do wody, mamo, ja chcę być pierwsza/pierwszy”. Żeby uciąć awanturę w zarodku, wsadziłam ich na grzbiet Sebastiana razem i zaciągnęłam na zawrotną głębokość tak mniej więcej do połowy łydek. Oczywiście śmiechu, chichotów i radosnych pokrzykiwań „Mamo, tylko nie pozwól nam spaść” było co niemiara. I oczywiście po dwóch minutach nastąpiło co nieuniknione, czyli oboje zsunęli się do wody. Fiknęli przy tym jakoś tak dziwnie w bok nogami do góry, że tylko stopy w zielonych klapeczkach wystawały im ponad fale. Groźne to nie było, wyciągnęłam ich w jednej sekundzie, ale co się słonej wody napili, a strachu najedli, to ich. No i wielka awantura… Nawet nie miałam pojęcia, że aż tyle żalu i wyrzutu może się zmieścić w dwóch parach niebieskich ocząt. No bo mama pozwoliła, by wpadli do wody! Mama prawie dała im się utopić! Mama wpędziła ich w niebezpieczeństwo! Prawie w szpony śmierci! Byli od tragedii dosłownie o włos! Synek po tym z godnością odmówił zanurzenia się w wodzie dalej niż do kostek, Sebastian pozostał zwiędniętą smętną powłoczką do końca pobytu, a ja musiałam naprawdę bardzo się postarać, żeby raczyli zerknąć na mnie bardziej łaskawie i wybaczyć to wystawienie ich życia na niebezpieczeństwo.
No i ja się pytam, gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie… Czy Wy, drogie mamusie, tez macie poczucie, że Wasze dzieci stawiają Wam znacznie wyższe wymagania Waszym drugim połówkom? I że generalnie wszystko, od deszczu w dzień urodzin po stłuczenie kolana na karuzeli to Wasza, i tylko Wasza, wina? 🙂
nie jestem jeszcze mamą więc się nie wypowiem 🙂 Nie mniej, fajnie mi się czytało 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
hm… u nas tak nie ma, przynajmniej nie zauważyłam jak na razie:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie mam jeszcze dzieci ale widzę, że mamy przez to że przez pierwsze lata są z dziećmi non stop to stają się takim workiem treningowym, a tata, jeśli pracuje to jest tym lepszym bo dzieci rzadziej go widują.
PolubieniePolubienie
Haha, no zawsze to samo! :D. świetny tekst.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jejku i właśnie dlatego boję się zjeżdżać z dzieckiem z wysokiej zjeżdżalni na basanie:/ takie historie mrożą mi krew, a mój pierworodny dopiero przed takimi atrakcjami:/
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Winny zawsze musi się znaleźć ❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jakbym widziała siebie. Ja staram się nie dopuszczać do pewnych zdarzeń, a tu klops. U mnie dziecko cały czas na widoku, tak abym mogła od razu zareagować. A mąż? U niego dziecko ma samowolę, i aż czasem mnie nosi od tego. Więc jak przeczytałam z tym topoeniem się… czarny scenariusz u mnie. Więc myślę, że dzieci inaczej traktują nas, a inaczej tatusiów.
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
też nie mam dzieci 🙂 ale czytało się przyjemnie
PolubieniePolubione przez 1 osoba
U nas to oczywista oczywistość, każdy lepszy, bo przecież mama jest na co dzień i dla niej to chleb powszedni, świetnie Cię więc rozumiem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tja… ale czasem przykro…
PolubieniePolubienie
O madko jasne że tak! Codziennie tego doświadczam I pytam się gdzie tu sprawiedliwość!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie ma sprawiedliwości 🙂
PolubieniePolubienie
Hahaha, tytuł posta rozwalił mnie na łopatki, na pewno będę wpadać częśćiej.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zapraszam jak najczęściej 😉
PolubieniePolubienie
Nie jestem mamą póki co, trudno jest mi wczuć się w sytuację i odpowiedzieć na pytanie…
PolubieniePolubienie
Mamą nie jestem, więc temat jest mi zupełnie obcy! 🙂
PolubieniePolubienie
My jesteśmy we dwoje, więc nie mamy takich doświadczeń i rozkminek, ale coś w tym zapewne jest. 🙂 Wszystkiego najlepszego życzę. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Moim zdaniem, to pięknie jak tata może być bohaterem dla swoich dzieci, nie wszystkie mają to szczęście…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Też racja! 🙂
PolubieniePolubienie
A gdzie był w tym czasie szalony ratownik 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wtedy gdy razem z Sebastianem topiłam dzieci w wodzie do kostek? Niańczył na brzegu najmłodsze 😉
PolubieniePolubienie
Podziwiam Twoją reakcję, ja bym z opierniczeniem męża nie czekała do wieczora 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czasem się udaje 🙂 Częściej nie 😉
PolubieniePolubienie
Zabawne historie 🙂 Mam pięcioletniego synka i temat jest mi bardzo bliski 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No fakt, czasem tak bywa. Chociaż nie powiem – bo przez pierwsze dwa lata u nas była tylko mama i mama – a z tatą Młody niekoniecznie chciał współpracować i nawet niechętnie z nim zostawał , kiedy musiałam gdzieś wyjść albo udać się do łazienki 😉 Teraz ma 4 lata – i zaczyna potrzebować męskich wzorców. Mnie ma na co dzień, tatę wieczorami i weekendami – więc mu się trochę „przejadłam”. Ale osratnio zauważyłam, że nawet sporo książek czy piosenek przedstawia tatusiów jako wielkich bohaterów – a mamy trochę jako takie mało zaradne, „ciepłe kluchy”…
PolubieniePolubienie
Mi moja trzyletnia córka już zdążyła uświadomić tą niesprawiedliwość. Ale ze wszystkiego najbardziej niesprawiedliwe jest dla mnie to, gdy moja córka wieczorami zaczyna zawodzić, że tatuś owszem buziaka na dobranoc niech da, ale położyć spać musi mama i koniec…nie ma litości na tym świecie 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ani sprawiedliwości! 😉 No niestety, na mamę sie sarka, krzyczy, obarcza winą za każde niepowodzenie, ale z drugiej strony, strasznie się jej potrzebuje, żeby była zawsze pod ręką 😉
PolubieniePolubienie
O tak! A jeszcze moją winą jest padający deszcz i pęknięty balonik 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No pewnie, napadałaś deszczu i jeszcze się do winy chciałabyś nie przyznać 😉
PolubieniePolubienie
Nie mam takiego wrażenia. Wydaje mi się, że nasze dziecko traktuje nas tak samo.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
U mnie mama zawsze jest tą kochaną, nie ważne co by się działo 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jak zwykle fantastycznie mi się czytało Twoje przygody…i mam spore wątpliwości, że to mąż jest do nich bardziej skłonny 😉 BTW, mnie tata też raz uratował i moja mama pewnie to wspomina podobnie 😆 I wiesz co? Podobało mi się!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A jakże, dzieci doskonale wiedzą czego mogą oczekiwać od mamy, a czego od taty, a wymagania mają większe wobec mnie, tacie wiele uchodzi z przymrużeniem oka. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie tak jak u nas! 🙂 Podle powiem, miło wiedzieć, że nie jestem sama jedna taka pokrzywdzona 😉
PolubieniePolubienie
U nas zostaję powoli usuwana z piedestału za sprawą drugorodnego. Wiadomo, nagle ta niezbędna do wszystkiego mama nie ma tyle czasu dla starszego co kiedyś, za to tatuś musi się pobawić, naszykować kolacyjkę, położyć spać. I nie liczy się to, że do niedawna, przez niemal trzy lata, to głównie mama ogarniała wszystko. O nie! – Liczy się to, że TERAZ, podła, NIE MOŻE!
Jawna niesprawiedliwość!
PolubieniePolubienie