Wyznania Bestii – część 1

Schodzi teraz po szerokich schodach, po czerwonym dywanie. Do mnie, właśnie do mnie. Słyszę pomruk zachwytu tłumu za moimi plecami. Ona jest taka piękna, że aż oczy bolą od patrzenia. Cała w bieli i koronkach, promieniejąca i jasna. Wyśniona, wymarzona panna młoda.

A mnie przez głowę przelatuje tylko jedna myśl: nigdy nie miałem szczęścia do kobiet.

51172599_387586035387803_524599340031803392_n

– Wszyscy chłopcy to dzikusy – kręciła głową z dezaprobatą moja matka, kiedy wracałem do domu z rozbitym nosem lub dziurą w nowych spodniach. – Wszyscy faceci to bestie! – Przewracała oczami z niesmakiem, kiedy mój ojciec wracał nad ranem pijany, ze śladami szminki na kołnierzu. Cóż, trudno mu się dziwić, w okolicznych wioskach było mnóstwo ładnych i chętnych kobietek, dla których randka na sianie z panem zamku (choćby niezbyt dużego i nadgryzionego zębem czasu, ale jednak co zamek to zamek) była jak złapanie Pana Boga za nogi. Moja mama do najpiękniejszych czy też najbardziej uczuciowych nie należała. Czasem zastanawiałem się, jak w ogóle mogło dojść do mojego poczęcia. Może lepiej było sobie tego nie wyobrażać.

Kiedy miałem osiem lat, którejś nocy ojciec po prostu nie wrócił z jednej ze swoich wieczornych eskapad. Krążyły plotki, że uciekł z córką młynarza do wielkiego miasta, gdzie oboje zaczęli życie na nowo. Może też zjadły go wilki, które tamtej zimy rozzuchwaliły się wyjątkowo i stadami podchodziły aż pod samą bramę zamku. Nigdy nie dowiedziałem się prawdy o jego dalszych losach. Jedno było pewne: po zniknięciu ojca moja mama zdziwaczała na dobre. Zamknęła się w sypialni i śpiewała całymi nocami psalmy, aż któregoś dnia pod zamek podjechał powóz z pobliskiego szpitala. Doktorzy zapakowali mamusię w biały kaftan i wywieźli. Zostałem sam. Jeśli nie liczyć całej masy służby na czele z ochmistrzynią i majordomusem. Ci co prawda byli tak zajęci opłakiwaniem smutnego losu mych rodziców, że niewiele miałem z nich pożytku.

No i jeszcze ta nieszczęsna czarownica… Tłumaczyłem jej jak komu dobremu, że mam tylko jedenaście lat i dopóki moja mama nie wróci, nie mogę przyjmować gości na zamku. Proponowałem, że opłacę jej pokój w gospodzie w najbliższej wiosce, ale jak się baba uprze… Ona chciała nocować na zamku i już! W końcu odwróciła się na pięcie, wysyczała coś o nieznośnych, rozpuszczonych bachorach oraz o wychowaniu bezstresowym i rzuciła na mnie czar. A kiedy ochmistrzyni próbowała stanąć w mojej obronie, ta wariatka zamieniła ją w imbryk! No i potem już poszło… Czarownica, śmiejąc się histerycznie, zamieniła całą służbę w różne sprzęty domowe. Najgorzej miał nasz nadworny specjalista od drobnych napraw i kanalizacji, z którego zrobiła chodzący i mówiący wychodek. Mówię wam, takie coś nawet jedenastolatka może cofnąć do okresu moczenia się w łóżko.

Na koniec czarownica stwierdziła, że mimo wszystko okaże łaskawość i da nam jeszcze jedną szansę. Muszę tylko rozkochać w sobie jakąś uroczą dziewuszkę, którą również pokocham szczerą i prawdziwą miłością. I w dodatku zrobić to, zanim ostatni płatek z róży rosnącej na krzaku w ogrodzie opadnie.

– Pani, co jest, przecież to dzieciak jeszcze! Co pani, jakieś pedofilskie związki chce promować? – zdenerwował się majordomus Trybik, aż mu wskazówki zadygotały z nerwów.

– No dobra, ma na to dziesięć lat. Do dwudziestych pierwszych urodzin. – Zgodziła się wspaniałomyślnie wiedźma i zniknęła z zamku i mojego życia. I bardzo dobrze, bo magii i histerycznych starszych kobiet miałem już serdecznie dosyć.

Cóż, trzeba było pogodzić się ze smutną rzeczywistością. Na szybkie odczarowanie szansy nie miałem. Ochmistrzyni i majordomus zgodnie stwierdzili, że w tym wieku mam się skupić na nauce, a nie myśleć o dziewczynach. Patrząc zresztą w lustro na moją facjatę – pełną  pryszczy, porośniętą rzadkimi włoskami tu i ówdzie, z małymi oczkami o opadających jak u smętnego spaniela powiekach – stwierdziłem, że dużo szans u kobiet to i tak nie mam.

No i sobie żyliśmy spokojnie. Nauczyłem się za potrzebą chodzić za krzaczki w ogrodzie oraz nie zaglądać w nocy do kredensu, gdzie w strasznym ścisku spały talerze i filiżanki. Czułem się trochę dziwnie, siadając na fotelach i krzesłach. Jedne jęczały, że jestem strasznie ciężki i aż poręcze ich bolą, a inne po prostu… jęczały. No ale jakoś dało się żyć, nawet jeśli w końcu zacząłem siadać i sypiać na podłodze jak zwierzę.

Mijały lata i moja służba coraz bardziej zaczęła naciskać, że przydałoby się znaleźć jakąś panią domu… Ale skąd niby miałem im ją wziąć? Możecie sobie wyobrazić, że do Bestii nie przychodzi zbyt wiele zaproszeń na podwieczorki zapoznawcze. Kamerdyner-świecznik zaproponował mi coś dziwnego, jakiś Tinder w komórce, ponoć najnowszy krzyk mody i szansa dla samotnych. Wszyscy jednak przesuwali mnie w lewo.

Aż pewnej burzowej nocy pojawił się on. Szalony wynalazca mieszkający nieopodal. Czy szalony to nie wiem, ale pijany w trzy d… No, bardzo pijany. Próbowaliśmy ułożyć go spać w jednej z komnat, ale kiedy zwymiotował do szafy, od czego dostała biedaczka spazmów (wychodek uciekł i ukrył się w ogródku, czemu się wcale zresztą nie dziwiłem), przenieśliśmy wynalazcę do przytulnego i małego, a przede wszystkim pozbawionego sprzętów pokoiku w lochach. Tam zapadł w pijacki sen, mamrocząc coś o ślicznych córkach na wydaniu i problemach z posagiem.

Następnego ranka obudził mnie dziki lament i kobiece krzyki. Podskoczyłem na równe nogi przerażony, że to powróciła czarownica, albo, co gorsza, moja matka. Ale nie, przy wejściu stała i zawodziła osóbka zdecydowanie od mojej matki młodsza i ładniejsza. Za to równie głośna.

– O mamusiu, o losie, mój biedny tatulek! Cóżeś mu zrobił potworze! Nie wolno ci go więzić! Ja się nie zgadzam!

– No dobrze, to może go zbierzesz jakoś i… – zaproponowałem uprzejmie, ale dziewczę weszło mi w słowo.

– Na pewno mogę coś zrobić, abyś się zlitował i zmienił zdanie! Zrobię, co tylko zechcesz… – dziewczę oblizało sugestywnie wargi i przybliżyło się. Cofnąłem się w popłochu na schody.

– Ee… No, tak w ogóle, to jakbyś mogła posprzątać w szafie…

– Wiem już! – dziewczyna wykrzyknęła radośnie – zostanę tu zamiast mojego ojca, aby umilać ci twą samotność, Bestio!

Już chciałem zaprotestować, ale pani Czajnik wylała mi strumyk wrzątku na stopę.

– Pamiętaj o klątwie! – syknęła

– Ee.… No dobrze, niech będzie. A możesz mi umilać tę samotność odrobinę ciszej? I najlepiej jakbyś nie wchodziła do moich komnat, cenię odrobinę prywatności… – poczułem, że stoję na przegranej pozycji.

No i zaczęło się. Ani się obejrzałem, a staruszek wymaszerował rześkim krokiem z lochów prosto za bramę, a Bella (bo tak kazała się nazywać, wydymając dumnie usta i trzepocząc rzęsami) przejęła w posiadanie cały zamek. Miałem poczucie, że już nigdzie nie ma dla mnie miejsca. Wieczorami odstawiała jakieś tańce ze sztućcami, namiętnie i masowo dokarmiała ptaki, przez co wszystkie gargulce na dachu były, za przeproszeniem, obsrane po uszy, co zdecydowanie nie poprawiało plwaczom humoru. W dodatku narobiła mi koszmarnego bałaganu w bibliotece.

– Panie, pamiętaj o klątwie, zaproś ją na jakiś romantyczny obiad – podpowiadał z naciskiem majordomus Trybik.

– Jaki romantyczny, codziennie jemy razem i w dodatku wyjada wszystkie najlepsze kąski – odpowiedziałem z żalem, bo Bella apetycik miała, że hoho.

No i traf chciał, że panna to usłyszała i strzeliła focha.

– Jeszcze mi zaraz wypomnisz, że robię się gruba! – wybuchnęła płaczem, wskoczyła na konia i pojechała w ciemny las

– No i krzyżyk na drogę – mruknąłem, ale pani Czajnik zabulgotała groźnie.

– No dobrze, dobrze, pojadę po nią. – Wiedziałem, że nie mam szans w starciu z rozzłoszczonymi kobietami. Zwłaszcza tak gorącymi jak pani Czajnik.

Wyruszyłem za nią. Oczywiście tej fujarze udało się wjechać w środek jedynego chyba w promieniu stu kilometrów stada wilków. I w dodatku spadła z konia. Nie miałem wyboru, musiałem wkroczyć. Walka była zacięta i nie wiadomo jak by się skończyła, gdyby Bella nie wyciągnęła nagle spod sukni pistoleciku i nie postrzeliła kilku wilków. Całkiem nieźle strzelała jak na dziewczynę. Szkoda tylko, że w ferworze walki trafiła i mnie..

Następne, co pamiętam, to leżałem w komnacie zamku, a Bella, pani Czajnik i reszta służby krzątała się wokół mnie.

– Ach, panie, uratowałeś mi życie – słodko wyszeptała Bella. – Zabiłeś tyle wilków! A wiesz, co to znaczy?

– Że mam przechlapane u ekologów i zaraz zaczną się pikiety u bram zamku? – odszepnąłem jej trochę mniej słodko.

Bella spojrzała na mnie dziwnie.

– Że moje życie należy do ciebie, – powiedziała z naciskiem – ja cała należę do ciebie i możesz zrobić ze mną, co chcesz. – Osunęła się wdzięcznie na łóżko.

– Ałaa! – wrzasnąłem, bo na nowo zabolała mnie moja rana – świetnie, cieszę się bardzo. A to mogłabyś teraz dać mi trochę pospać? Proszę…

Pani Czajnik gwizdnęła ostrzegawczo.

– A potem zrobię z tobą, co chcę. Obiecuję. Jak tylko trochę odpocznę – dodałem pospiesznie.

Bella wyszła jakby obrażona. Nigdy nie zrozumiem kobiet…

Część dalsza nastąpi, bo mnie natchnienia wzięło, więc za tydzień dokończenie historyjki. Ponieważ to pierwsze moje, ekhem, „dzieło”, które ośmieliłam się opublikować, to bardzo zależy mi na jakiś szczerych (w miarę;)) ocenach. Dajcie znać, czy Wam się podobało!

Ilustracja jest autorstwa cudownej Agnieszki Galińskiej, która chyba z masochizmu męczy się ze mną i moimi wizjami artystycznymi oraz przekuwa je na fajne ilustracje. Jej twórczość możecie obejrzeć tutaj (https://www.deviantart.com/agnieszkagalinska). Jak ktoś miałby potrzebę jakiejś realizacji graficznej ilustracji itp., to można się z Agnieszką kontaktować. Zachęcam, bo fajna dziewucha i można się z nią spokojnie co do rozmaitych zadań dogadać!

76 myśli na temat “Wyznania Bestii – część 1

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.