Podróżując z wrogiem

child-2466243_1920

– Mamo, mamo, śpisz? – rozległ się pośrodku nocy sceniczny szept tuż nad moim uchem.

– Nie, kurna, tak sobie ciemność pod powiekami oglądam – miałam ochotę odpowiedzieć, ale byłoby to wysoce niepedagogiczne. Poza tym moje dzieci nie łapały sarkazmu.

– Tak, kochanie, próbowałam. A co? – wymamrotałam w poduszkę.

– A bo ja się tak cieszę, że jedziemy dziś w podróż! Pociągiem! – Średni z ekscytacji wskoczył mi z całej siły na brzuch. Jęknęłam.

– A to się cieszę, że się cieszysz, kochanie. Ale mogliśmy jeszcze pół godziny pospać – otworzyłam ostrożnie jedno oko i zerknęłam na zegarek.

Z planowanej na dzisiaj podróży nie cieszyłam się w ogóle. Mieliśmy jechać normalnie, samochodem. Ale akurat mężowi wypadła Bardzo Ważna Delegacja.

– Kochanie, dojadę do Ciebie na nasze wakacje, no nie mogę inaczej. A tam dojedziecie sobie pociągiem, co to w końcu za kłopot? Dasz sobie radę.

– Z trójką naszych dzieci? No jasne, co za problem w końcu. Tylko czy inni pasażerowie dadzą sobie radę. I maszynista. I konduktorzy…

– No to świetnie, postanowione – już wiem, po kim nasze dzieci odziedziczyły nieumiejętność rozróżniania sarkazmu – to załatwię bilety.

No i oto właśnie w ten sposób okazało się, że czeka mnie podróż na wakacje pociągiem. Z trójką uroczych dzieci, z których najmłodsze było na etapie ślinienia się, pieluszek i wydawania z siebie dzikich wrzasków, kiedy tylko coś mu nie pasowało. Zresztą wszyscy nadal wyli przy każdej nadarzającej się okazji. Już widziałam oczami duszy radość tych biednych pasażerów, co wykupią bilety w naszym przedziale…

– No dobra, w sumie to możemy już wstawać – powiedziałam z westchnieniem i odrzuciłam kołdrę na bok – przynajmniej na spokojnie się wyszykujemy…

Nareszcie urlop. Już myślałam, że nigdy, ale przenigdy nie pójdę na urlop. Zawsze jeszcze jedna sprawa, jeszcze jedna teczka i jeszcze jedne akta do skserowania. Ze zmęczenie zaczęłam czuć wyjątkowo ciepłe i empatyczne uczucia do kserokopiarki. Ciągle biedna wykonuje to samo zadanie, ewentualnie dla urozmaicenia dupleks. Ja tak samo teczka, artykuł, ustęp, artykuł, teczka do zatwierdzenia. Jeśli nie zatwierdzona to zaczynamy od nowa zabawę. Replay: teczka, artykuł, ustęp, korekta błędu, teczka do zatwierdzenia. Dla urozmaicenia mogę odebrać telefon, ale nie do mnie, bo wszyscy by z Mecenasem chcieli. A ja? Wspaniała istota? Kiedyś jak wróciłam po L4, to oczywiście nikt się nie zapytał „Pani Kingo jak zdrowie?”, tylko Mecenas i Mecenas. A mama mi mówiła, że królowa może być jedna. I co? I patriarchat.

Teraz jednak urlop. Gabryśka i reszta już piją ciepłe grzance w schronisku. Ja też będę konsumować, szaleć na stoku i podrywać przystojniaków z błyskiem w oku. Żadnemu nie przepuszczę. A jakby się trafi taki ładniutki jak Adam Lavine (ten z nowej reklamy Yves Saint Laurent), to będę wysoce usatysfakcjonowana! Nie straszna mi nawet długa podróż pociągiem, co prawda, gdyby nie te teczki to jechałabym samochodem wraz z całą ekipą, ale dobrze dam radę! Postanowiłam sobie w pociągu poczytać. Może jakiś ciekawy wpis na bloga napiszę. Może się wyśpię. To będzie taki czas na kontemplacje. Cisza, ja i czas jak śpiewała Nosowska za czasów Hey.

Wpadłam na peron w ostatnim momencie, z rozwianym włosem, Tuptusiem pod jedną pachą i walizką pod drugą. W dodatku chyba miałam dwa różne buty. Nic to – przemknęło mi przez głowę, kiedy w panice sprawdzałam, z którego peronu odjeżdża nasz pociąg – przynajmniej oba czarne.

– Dzieci, schodami w dół! – zawyłam jak ranny łoś i rzuciłam się w kierunku przejścia. Zasapani, ale o dziwo na razie posłuszni Panna F. i Średni podążyli w moje ślady, uginając się pod ciężarem plecaczków i o mało co w pośpiechu nie spychając jakiejś starszej pani.

– Bandyci! Co to za młodzież dzisiaj! – krzyknęła za nami.

– Przepraszam serdecznie! – odwrzasnęłam z dołu, lawirując między bagażami, podróżnymi i ławeczkami, a równocześnie usiłując zerkać na goniące mnie wytrwale potomstwo.  Tuptuś w moich ramionach zakwiczał, pewnie w proteście przeciwko nadanemu przeze mnie tempu przemieszczania się. Zignorowałam wydawane przez niego dźwięki,  więc dla zwrócenia mojej uwagi złapał mnie z całej siły za nos, wpychając równocześnie kciuk w oko.

– Ałłaa! – krzyknęłam i z bólu upuściłam walizkę prosto na stopę młodzieńca, który żując gumę kontemplował właśnie tablicę odjazdów zawieszoną nad peronem. Młodzieniec dołączył się do mojego okrzyku.

– Przepraszam, przepraszam bardzo! – powiedziałam po raz kolejny. W tym samym momencie Średni nastąpił młodzieńcowi na drugą nogę.

– Przep… – zaczęłam słabo – a zresztą! Dzieci, do pociągu, już! – wydarłam się jak wariatka, na jaką najprawdopodobniej wyglądałam w tamtym momencie. Jeśli tylko w tamtym…

Jakimś cudem wtarabaniliśmy się  do wagonu tuż przed gwizdkiem konduktora, gubiąc i podnosząc po drodze torebkę Panny F., bucik Średniego i całego Tuptusia. Ten ostatni wyglądał na mocno obrażonego z powodu takowego traktowania. Właśnie czerwieniał na twarzy i nabierał powietrza do płuc, aby w pełni móc wyrazić swoje niezadowolenie, kiedy z rozmachem otworzyłam drzwi do naszego przedziału…

Na dworzec dojechałam bez problemu, rzecz jasna uberem. Trochę mam walizkę i torbę za ciężką. Nie mogłam się zdecydować czy zabrać wygodne buty, czy te, w których wyglądam seksy. Zabrałam obie pary. Nie będę się ograniczać. W końcu jestem gwiazdą. Myślę, że też trochę kosmetyków za dużo zabrałam, ale te wszystkie influencerki tyle porad dają, że aż głupio nie posłuchać. Zresztą należy być przygotowanym na każdą okazję. A nóż widelec Adam Lavine będzie na stoku. Bilet w telefonie, nie muszę stać w kolejce. Kupię sobie jeszcze tylko dobrą kawę i mogę zaczynać podróż. Pociąg ma być podstawiony taki nowoczesny, że jak położę, kawę na stoliku to tafla wody ma pozostać niewzruszona. Niesamowite!

Do wagonu weszłam z pomocą przystojnego konduktora. A może to jest pomysł na malutkie zaloty? Konduktora jeszcze żadnego nie poznałam. Usiadłam spokojnie przy oknie, przedział jest cały pusty. Cisza, ja i czas. Spoglądam w okno. Widzę, jak kobieta się tarabani z trójką dzieci, dwoje niby odrośnięte, nie takie larwy co potrzebują nieustannej opieki, ale jednak trochę jej ciężko. A może nie jest jej ciężko? W końcu się zdecydowała na trójkę. Swoją drogą szanowny ojciec mógłby jej pomóc. Tak to jest do robienia dzieci to chętni, ale później? Ja to dzieci widuje najczęściej na reklamach w telewizji. Nawet chrześniaka nie mam. Chociaż czasem sobie myślę, że taką malutką dziewczynkę bym mogła stroić w te urocze różowe sukienki. Z chłopcem natomiast mogłabym chodzić do kina na Avengersów. Dobra koniec tych farmazonów, ja nawet kwiatkiem w doniczce nie umiem się zaopiekować, a co dopiero żywą istotą. Poza tym wszystkie moje przyjaciółki się modlą, by potencjalny ojciec moich dzieci był totalnym przeciwieństwem mnie, dla dobra naszych latorośli oczywiście. To chyba o czymś świadczy. Ech! Kobieta za oknem to nie mój problem.   

No i oczywiście musieliśmy na takową trafić. Bezdzietna lambadziara jak nic. Siedzi przy oknie, wymuskana,  z super fryzurą, z kawą od Starbucksa na stoliku (Boże, kiedy ja ostatni raz piłam ciepłą kawę?!) i się patrzy. Z naganą się patrzy, i lekką dozą krytyki. No tak, Tuptuś znowu zaślinił mi całą kurtkę. I  właśnie zaczyna drzeć japę…

– Ci, ci, kochanie – odruchowo pokiwałam go na biodrze, co spowodowało niestety równocześnie ruch walizy w drugiej ręce. Przyrżnęłam lambadziarze w nogę. Syknęła z oburzeniem, a wyraz niezadowolenia na jej twarzy zaczął powoli zmieniać się w lekką panikę – oj, przepraszam bardzo. To ten, tego… Dzieci, powiedzcie Pani dzień dobry. Spędzimy razem najbliższe kilka godzin.

– Dzień dobry -powiedziała przykładnie panna F.

– Ja chcę siedzieć przy oknie! – wydarł się zamiast powitania Średni.

– Nie kochanie, usiądziemy tam, gdzie mamy bilety -rozejrzałam sie w panice dookoła – ale gdzie właściwie mama schowała bilety… Dobrze kochanie, Ty sobie tu usiądziesz, a ja ich poszukam i wrzucę walizkę na górę – zwróciłam się do Tuptusia, nawijając jak nakręcona. Miałam coraz gorsze przeczucia dotyczące tej podróży. Zsunęłam dziecko z siebie łagodnie na ziemię. Dziecko wydało skrzek protestu i poturlało się w stronę naszej współpasażerki. Współpasażerka wydała z siebie okrzyk przerażenia, usiłując ochronić buty, spodnie i gazetę przed lepkimi łapkami mojego drogiego maleństwa. Może nie powinnam dawać mu czekolady w autobusie na uspokojenie…

Boshe!!! Naprawde? Panie Boże to chyba jakiś kiepski żart? Co? Ja w jednym przedziale wraz z kobietą z trójką dzieci?  Z czego najmłodsze jest już brudne jak ziemia, albo lepiej czorne jak przysłowiowa ziemia święta. Nie rozumem dlaczego małe dzieci zawsze są brudne i takie, takie uślinione. Fuj! Ble! Dzieci na żywo nie mają nic wspólnego z tymi uroczymi dzieciaczkami z reklam. Jakby tego było mało dzieciaki od razu narobiły rabanu w przedziale, a najmłodszy chciał mi wejść na kolana. Masakra, nie wiem jak to jest? Jakie są tego przyczyny, że małe dzieci zawsze chcą mi wejść na kolana albo coś pokazać. Komedia jest wtedy, gdy mam im coś narysować. Kompletnie nie potrafię, a później widzę rozczarowanie w takich małych dużych oczach. Raczej nigdy nie będę osobą, która przeleje wiedzę. Nie poniosę kaganka oświaty pod strzechy, bo ona bardzo łatwopalne.

           Ech! Na wszelki wypadek posłałam mamuśce kilka piorunujących spojrzeń, by czasem nie wpadła na taki mało genialny pomysł, by mi zacząć opowiadać o tych małych stworkach. Rozumiem, że w jej oczach są przecudowne. W moich oczach to tylko mali ludzie, wyjątkowo irytujący. Zakładam słuchawki na uszy. Z nich polski rap zagłuszy współtowarzyszy podróży oraz nie nastroi przyjaźnie.

cdn.

No to prezentuję dzisiaj wynik współpracy z przeuroczą blogerką z Więcej serca niż rozumuJako że w internecie jakoś coraz więcej internetowych wojenek i najeżdżania na siebie nawzajem matek i bezdzietnych, to chciałyśmy sprawdzić, czy da się jakoś dogadać i razem pracować. No to da się. Miałyśmy sporo frajdy pisząc wspólnie opowiadanko, mające opisywać wspólną podróż madki obarczonej licznym i problemowym potomstwem oraz tzw. bezdzietnej lambadziary 😉 Ciekawi jesteście, czy pozabijamy się w tym przedziale, czy jednak uda nam się jakoś dogadać?

A Wy jakich mieliście najgorszych współtowarzyszy podróży w Waszym życiu?

31 myśli na temat “Podróżując z wrogiem

  1. Hehehe świetny pomysł , chętnie poczytam części dalsze , obie dobrze piszecie ,
    a dzieci mi niestraszne :-)))
    Nie pamiętam jakiejś strasznej podróży,
    ale uświadomiłaś mi, co mogli przeżywać inni , kiedy ja jechałam ze swoimi dziećmi :-)))
    A zawsze wydawały mi się ,że są grzeczne słodkie maleństwa :-)))

    Polubione przez 1 osoba

      1. Co to za porządki ? Gdzie jest druga część ? Nie mogę się doczekać :-)))
        Chyba już dojechaliście na miejsce ? 🙂

        Polubienie

  2. Trochę nie rozumiem nazywania bezdzietnej lambadziarą. Sama jestem bezdzietna, a dzieci kompletnie nie przeszkadzają mi we wszelkich środkach transportu. Wręcz namawiam przepraszające ciągle mamy, żeby przestały to robić, bo nie mają za co przepraszać. Dzieci to dzieci 🙂 No nic, ciekawe jak dalej potoczy się ta historia 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. „Lambadziara” i „madka” to złośliwe nazewnictwo internetowe. Z takich różnych wojenek między dzietnymi i bez. Ja osobiście nie mam nic przeciwko żadnej z tych grup, jak kogoś lubię lub nie, to nie jest to związane z ilością czy brakiem posiadanego przez niego potomstwa. To opowiadanie jest wynikiem współpracy takiej według internetu typowej „madki”, czyli mnie, z typową singielką z wielkiego miasta, czyli „lambadziarą”. Chcemy udowodnić, że można się lubić 🙂

      Polubione przez 1 osoba

  3. Idealnie i bez kija w du.ie przedstawione i ja się uśmiałam! W sumie co do moich najgorszych współtowarzyszy podróży, to nie mogę sobie przypomnieć nikogo takiego – poza teściem! 😀

    Polubione przez 1 osoba

  4. Świetny wpis, setnie się uśmiałam no i forma tekstu, taka jak lubię, nietuzinkowa. Jestem bezdzietną lambadziarą i słuchawki na uszach często ratują mi życie 😉

    Polubione przez 1 osoba

  5. Dzieci i sarkazm! Moje połączenie ❤ Lubię podróżować pociągami i kocham swoje dzieci. Ale za każdym razem, gdy połączę te dwie miłości bywa ciężko. Super się czytało, postaram się zaglądac częściej 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  6. Pisałam już, że ciekawy tekst powstał, lubię z różnych perspektyw spojrzeć na jakieś zagadnienie, dopiero wówczas tworzy się ciekawy całościowy obraz. Pomyśleć, jak bardzo zmienia się postrzeganie świata w zależności od sytuacji życiowej, spotykamy się w jednym miejscu i czasie z zupełnie róznymi oczekiwaniami, jak je pogodzić?

    Polubione przez 1 osoba

    1. Myślę, że bardzo pomaga odrobina dystansu do siebie i empatii. Choć przyznam się, tak na serio, że nie wyobrażam sobie, abym miała wsiąść do pociągu sama z trójką moich dzieci. Wiem na bank, że przeszkadzałyby innym strasznie. No ale czasem niektóre matki nie mają wyboru. Wtedy powinny zdawać sobie sprawę, że nie są największym szczęściem dla współpasażerów. Druga strona też powinna zdawać sobie sprawę, ze niemowlak nie płacze tylko po to, aby im zrobić na złość, i zdobyć się na odrobinę wyrozumiałości.

      Polubienie

  7. Kiedy jako studentka wracałam do domu z Lublina, byłam hmm.. trochę zmęczona 🙂 to biegające po przedziale dzieci mi przeszkadzały 🙂 Ale później nie miałam z tym problemu – wiadomo, że dzieci są tylko dziećmi i trudno ich utrzymać w ryzach 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  8. Czekam na ciąg dalszy, świetne opowiadanie.
    Ja rzadko jeżdżę pociągami czy ogólnie komunikacją miejską, więc raczej żadnej anegdoty nie przytoczę. Ale powiem szczerze, że jakbym trafiła do przedziału z matką z dzieckiem x 3 to wolałabym pewnie przesiedzieć w toalecie całą podróż 😀

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.