Nie jestem przyjaciółką moich dzieci

mom-3273202_1920

To był piękny, gorący, letni dzień. Temperatury oscylowały gdzieś w granicach 35 stopni. Siedziałam na ławeczce, półżywa od upału, i z niemrawym zainteresowaniem obserwowałam bawiące się w piaskownicy dzieci. Obok mnie przycupnęła inna mama, w cieniutkiej sukieneczce na ramiączkach. Obie usiłowałyśmy bez zbytniego zapału prowadzić grzecznościową konwersację, choć dziki żar lejący się z nieba do tego nie zachęcał.

– A czy Elizce nie jest przypadkiem za ciepło? – zazwyczaj naprawdę staram się nie krytykować, nie oceniać i w ogóle nie wypowiadać się na temat metod wychowawczych innych rodziców, ani ich sposobów ubierania dzieci. Tym razem albo upał przepalił mi komórki mózgowe, albo widok czteroletniej dziewczynki ubranej w kożuszkową, grubą kamizelkę w tak gorący dzień był na tyle szokujący, że nie wytrzymałam.

Mama Elizki obrzuciła swoją córeczkę kochającym, pełnym akceptacji spojrzeniem.

– No chyba jest – westchnęła – ale ona tak lubi tą kamizelkę, że codziennie każe się w nią ubierać. Kochanie – zawołała – a może rozebrałabyś się do sukieneczki?

– Nie! – odkrzyknęła z piaskownicy czerwona na buzi Elizka i ręką pełną piasku otarła ściekający pot z czoła.

– No widzi Pani – westchnęła jeszcze raz jej mama – moja córcia ma taki zdecydowany charakter. Strasznie krzyczy, jak próbuję ją do czegoś zmusić. Nie chce dać sobie wytłumaczyć, że trochę za ciepło na tą jej ulubioną kamizelkę. Muszę uszanować jej decyzje…

Zmilczałam. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć,  że wytrzymałam i nie powiedziałam tej nieszczęsnej kobiecie tego, co wtedy sobie o niej pomyślałam. Ale po to w sumie ma się bloga, żeby móc się wypisać, czyż nie? 😉

A miałam ochotę powiedzieć tak: Kto tu u diabła jest dorosły? Kto powinien wiedzieć lepiej? I dla dobra tego zapoconego, czerwonego od przegrzania dziecka narzucić swoją wolę?

Ostatnio coraz częściej, w Internecie i poza, spotykam się z głosami podnoszącymi kwestię szacunku dla dzieci i ich wyborów. Według pewnej ekspertki od wychowania seksualnego, rodzice powinni prosić niemowlaka o zgodę na zmianę pieluszki. Na szczęście owa ekspertka nie wymaga, aby tenże niemowlak udzielał zgody na piśmie. Wystarczy nawiązanie kontaktu wzrokowego, wymiana uśmiechów itp. Bardzo często napotykam na artykuły i wpisy o tym, że dziecko ma prawo do swoich wyborów, żeby mu nie narzucać swoich decyzji, że przecież nic złego się nie stanie, jak ono samo zadecyduje o tym, w co się ma ubrać, gdzie pójdzie na spacer, co zje na kolację i z jakiego talerzyka. No i fajnie, że się o tym mówi, ale kiedy czytam takie pełne zaangażowania i oddania dzieciom teksty, zawsze na usta cisną mi się słowa: „Tak, ALE…” i po tym „ale” następuje dość długi wywód w mojej głowie.

Dzieci, spójrzmy prawdzie w oczy, nie są same z siebie zbyt mądre. Będą takowe, jeśli je odpowiednio wychowamy, ale każdy, kto prowadził z czterolatkiem dyskusję na temat, czy banan pokrojony jest gorszy od całego, i czemu nie da się go z powrotem zlepić w całość, zdaje sobie sprawę, że to małe, uparte, zafiksowane na swoich racjach i emocjach stworzonka. Dzieci z natury są egocentrykami i to nasza rola, aby nauczyć je myśleć o innych, ich potrzebach i wymaganiach.  Tak, jasne, że czasami można pozwolić dziecku o czymś zdecydować czy coś wybrać. Pod warunkiem, że taki wybór po pierwsze mu nie szkodzi, a po drugie, nie narusza granic innych ludzi.

„Ja nie chcę pić w tym kubeczku!! Ja chcę w tym zielonym!!” „Nie chcę banana, nie zjem, chcę jabłko!” „Nie pójdę na ten placyk zabaw koło poczty, ja chcę na ten w drugą stronę” – konia z rzędu temu, kto nie prowadził podobnej rozmowy ze swoim potomkiem na którymś etapie jego dorastania. I oczywiście, można powiedzieć, czemu mu nie pozwolić. To brzmi w sumie niewinnie, prawda? Niech se dla świętego spokoju zje jabłuszko, mimo że przed chwilą żądał banana, kakao przelejemy do zielonego kubeczka, a na spacerek pójdziemy w wybraną przez niego stronę. I wszystko super. Dziecko będzie zadowolone i upewnione w swoim prawie do podejmowania decyzji.

A teraz wyobraźcie sobie odrobinę inne sytuacje. Że kubeczek, którego tak bardzo pragnie Wasze dziecko, jest własnością kogoś innego. Jesteście spóźnieni, banana obrałaś w ostatnim momencie, równocześnie dopinając bluzkę i malując jedno oko, na obierania jabłka nie masz ni cholery czasu. Na pocztę musisz iść pilnie coś odebrać, a placyk zabaw, który jest w tym momencie celem marzeń Twojego malucha, jest kompletnie nie po drodze. I co, nadal tak łatwo ustąpisz? Pewnie nie. Ale głowę dam sobie uciąć, że jeśli 9 razy przedtem bez szemrania spełnisz jego życzenia, to za 10, kiedy po prostu takiej możliwości nie będziesz miała, wybuchnie awantura stulecia.

Nie mówię tutaj o tym, aby rygorystycznie i na siłę każdy wybór narzucać dziecku. Są sytuacje,  w których możemy pozwolić mu zadecydować. Dobrze jest się pytać wtedy, kiedy jest jeszcze czas na decyzje, na jaki owoc ma ochotę. Którą bluzkę chce włożyć. Czy kupić mu soczek pomarańczowy czy jabłkowy. Jakieś drobne, a wiele znaczące dla dziecka wybory, które sprawią, że będzie czuło swoją moc sprawczą. I świetnie, dzieci to uwielbiają i potrzebują. Ale moim zdaniem powinny mieć poczucie, że jednak ogólne granice ustalają rodzice, że to do nich należą ostateczne decyzje. Dzieci, tak jak wszyscy zresztą, dość często muszą ustąpić i przystosować się do ogólnie przyjętych zasad. Jeśli to w porę pojmą, będzie się im żyło łatwiej. I bezpieczniej. Bo o ile my, jako rodzice, jeśli mamy tylko czas i chęć, możemy podporządkowywać pory spacerów, posiłków i drzemek, sposoby zabawy i ubierania się do widzimisię naszych ukochanych potomków, o tyle nie oczekujmy, że ktokolwiek inny będzie. Nasze dziecko najprawdopodobniej pójdzie do przedszkola, do szkoły, potem ewentualnie do pracy. I wszędzie będzie musiało pogodzić się z pewnym wyznaczonym rytmem dnia oraz z tym, że jego opiekunowie, nauczyciele, przełożeni będę mieli wobec niego określone wymagania. Że czasem po prostu usłyszy: „Masz zrobić to i to” i powinno się podporządkować. Że nie zawsze jako jednostka będzie mogło wybierać i podejmować decyzje. To trudna lekcja. I stresująca. Ale konieczna, aby radzić sobie w świecie.

I tu dochodzę do mojego drugiego ulubionego trendu wśród rodziców. Wychowanie bezstresowe. Na miłość boską, żyję już lat na tym świecie sporo, już nawet nie napiszę ile, a na palcach jednej ręki mogłabym policzyć dni, w których nie spotkało mnie nic frustrującego. Prawdopodobnie, gdyby teraz mi się takowy dzień przytrafił, to jego niezwykłość by mnie zestresowała. Czemuż więc tak na siłę usiłujemy przed każdą odrobiną stresu uchronić nasze dzieci? Nie mówię tutaj absolutnie o jakimś znęcaniu się, psychicznym lub tfu, tfu fizycznym, ale o stawianiu wymagań. Oczekiwaniu od dziecka, że w pewnych momentach będzie umiało podporządkować się interesom rodziny czy grupy. Nauczeniu go, że nie jest pępkiem świata, że nie wszystko obraca się wokół niego, nie każde jego życzenie zostanie spełnione. Tak, to wszystko wywołuje napięcie. I w jakiś sposób jest trudniejsze niż bezrefleksyjne spełnianie wszelkich żądań i potrzeb dziecka. Ale moim zdaniem takie jest właśnie zadanie rodziców, aby dziecko w sposób kontrolowany i bezpieczny konfrontować z pewną niemożnością, rozczarowaniem, wymaganiami otoczenia.

Nie jestem przyjaciółką moich dzieci. Gdybym była, mogłabym pewnie wspierać ich we wszystkich ich decyzjach. Tolerować każdy wygłup. Akceptować ich dokładnie takimi, jakimi są. Ale jestem matką. Uważam, że moim zadaniem jest ich wychować. Kiedy więc widzę, że robią coś głupiego, co może im zaszkodzić, moim obowiązkiem jest nie pozwolić na to. Kiedy naruszają granice innych ludzi, muszę to powstrzymać, a niewłaściwe zachowania ukarać (nie, nie biję ich pejczem po białych pleckach, spokojnie, aż tak staroświecka nie jestem). Niemniej jednak karę powinnam wyznaczyć i wyegzekwować. I nie, nie wierzę, że wszystko da się załatwić tylko spokojnym tłumaczeniem. Dzieci muszą zrozumieć, że każde zachowanie niesie za sobą jakieś konsekwencje. Tak będzie się działo przez całe ich życie. Aby się do tego przyzwyczaiły, musi się to zacząć już teraz.

Jestem matką. Jeśli kiedyś, po latach, zrozumieją, że w tym wszystkim byłam ich życiowym przyjacielem, to super. A jeśli dziko się zbuntują przeciw moim zasadom i pójdą własną ścieżką… cóż, to naturalne. Potrzebne na pewnym etapie rozwoju. Nie wiem, czy sama to wymyśliłam, czy gdzieś usłyszałam, ale bardzo przemawia do mnie takie zdanie „Nieszczęśliwe to pokolenie, które już nie będzie miało się przeciwko czemu buntować.”

Oczywiście, nic nie jest czarno-białe. Równie łatwo, jak wychować zapatrzonego w siebie bufona, który uważa, że musi dostać wszystko, czego chce, jest nakierować dziecko na zostanie niepewną siebie i swojej wartości ofiarę, która nie jest pewna, że ma do czegokolwiek prawo. Trzeba znaleźć złoty środek. Można co jakiś czas ustąpić dziecku, kiedy są ku temu sprzyjające okoliczności i odpowiednie przesłanki. Nic w tym złego. Rzecz w tym, moim zdaniem, aby nie zamieniło się to w filozofię życiową, że dziecko musi dostać, co tylko zachce, już, natychmiast, i wszyscy powinni się do niego przystosować. Ta cała sprawa z wychowywaniem to jak stąpanie po potwornie cienkiej linie, i tak naprawdę dopiero za kilkanaście lat dowiemy się, czy z tej liny nie zwaliliśmy się prosto na pysk. Jeśli tak, nasze dzieci na pewno nam o tym powiedzą. Tego możemy być pewni.

Dawajmy naszym dzieciom to, czego potrzebują. Pamiętajmy jednak, że nie zawsze jest to równoznaczne z tym, czego w danej chwili chcą.

61 myśli na temat “Nie jestem przyjaciółką moich dzieci

    1. O to to 🙂 No popatrz, i po co ja się tak rozpisałam, jak Ty to tak ładnie ujęłaś w jednym zdaniu 🙂 Ale dziękuję bardzo. Trochę właśnie bałam się wychodzić z takimi poglądami, bo to mało dziś popularne.

      Polubienie

  1. Wpis dający szczerze do myślenia. Rzeczywiście, teraz w modzie jest „wychowanie bezstresowe”. Dokąd tym zajdziemy, nie wiem, ale fakt faktem – trudniej jest wychowywać dzieci. Przynajmniej tak mi się wydaje.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Wiesz, że sama ostatnio się nad tym często zastanawiam? Nawet myślę o napisaniu tekstu na ten temat.
    Kiedy Robert miał kilka miesięcy, przechwalałam się, że jestem taka super i szanuję jego wybory. Ha, ha, ha… Nadal szanuję jego zdanie w wielu kwestiach, ale jednak o pieluchę już nieraz walczyliśmy. Albo o umycie zębów. A już zażywanie lekarstw to osobna historia… Czasem trzeba zmusić dziecko do czegoś, nie da się inaczej.

    Polubione przez 1 osoba

    1. No dokładnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Inaczej też trochę jest, kiedy ma się w domu jedynaka, a kiedy już więcej dzieciaków się plącze. Trudno jest usiąść i cierpliwie negocjować nietłuczenie niemowlaka po głowie drewnianymi klockami. Wytłumaczyć, dlaczego to nie najlepszy sposób na zabawę, oczywiście. Ale przede wszystkim w sposób bardzo zdecydowany zakazać.

      Polubienie

  3. No i szafa gra. „I nie, nie wierzę, że wszystko da się załatwić tylko spokojnym tłumaczeniem.” Da się, ale to jest niebezpieczne. Nie podnoszę głosu. Sam nie lubię i działa na mnie bardzo źle jeśli ktoś w moim towarzystwie albo co gorsza pod moim adresem głos podniesie. Zauważyłem jednak, że mój syn robi się bardzo ostrożny, gdy natężenie mojego głosu spada. Gdy prawie szeptem zaczynam coś mu „spokojnie” tłumaczyć, to już wie, że moje nerwy są na wyczerpaniu. Nie udało mu się przekroczyć magicznej granicy. Czemu niebezpieczne… No nienajlepiej, jeśli dziecko boi się twojego szeptu… 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ee, czegoś tam musi się bać, czemu nie szeptu 🙂 ja jestem z natury wrzaskliwa, niestety, dumna z tego nie jestem i staram się opanowywać, ale czasem drę się tak, że szklanki pękają. No i tak wyszło, że nie robi to na moich dzieciach większego wrażenia. Mama se pokrzyczy, to pokrzyczy, za chwilę przyjdzie przeprosić i jeszcze łatwiej coś u niej wtedy ugrać, bo będzie miała wyrzuty sumienia…

      Polubienie

  4. Bardzo dobry wpis. Jestem za tym, żeby dziecko uczyć podejmowania własnych decyzji jak i ponoszenia ich konsekwencji. Ale jeszcze bardziej jestem za zdrowym rozsądkiem i zdrowym zasadami. I jak najbardziej, kiedy mamy czas niech samo wybierze co chce zjeść czy w co się ubrać. Ale jak już wybierze to niech wie że powinno to zjeść a nie za chwilę chcieć coś innego.
    To o czym się mało mówi, a jednocześnie tego nie widać na pierwszy rzut oka to to, że zasady dają dziecku poczucie bezpieczeństwa. Nawet kiedy się przeciw nim buntuje. Brak zasad czy ustępowanie we wszystkim umacnia tylko negatywne cechy.
    Także tam gdzie jest to możliwe niech decyduje samo, ale tam gdzie jest to konieczne niech wie, że rodzice zdecydują za nie dla jego dobra.
    Ogólnie dobre zasady działają dobrze na wszystkich w rodzinie. A i należy pamiętać że tylko krowa zdania nie zmienia i jeśli dziecko używa dobrych argumentów to należy rozważyć zmianę decyzji. I taka zmiana decyzji świadoma nie jest porażka tylko dobrym przykładem.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Jak najbardziej się zgadzam. Konsekwencja bez względu na wszystko, rygorystyczne trzymanie się swoich zasad, niesłuchanie argumentów dziecka, jest równie szkodliwe co uleganie mu we wszystkim. Ten złoty środek.. Ach, tak go kiedyś znaleźć i umieć utrzymać 😉

      Polubienie

  5. Częściowo zgodzę się z Tobą – rodzice są od tego, by wskazywać dzieciom właściwą drogę, by być ich przewodnikiem, pokazywać im co jest dobre a co złe .
    Niemniej jednak dzieci również posiadają swoje granice i my – matki, które „wiemy lepiej” nie powinnyśmy ich przekraczać. Tak, jak matka powinna zdecydować, CO dziecko zje na obiad tak ILE tego zje to już jest wybór dziecka. Matka NIE WIE, czy dziecko już się najadło, czy jeszcze nie. Tylko ono to wie. A mnóstwo matek ma to w nosie i karmi swoje dzieci jeszcze jedną, już 10 ostatnią łyżką za mamusię, za tatusia, za babusię.
    Podobnie – są matki, które lepiej wiedzą, kiedy dziecko chce kupkę. Zjadłeś, więc teraz posiedzisz na kibelku, żeby kupka wyszła. Mamusia posiedzi z tobą i poczyta Ci książeczkę , albo lepiej. Włączymy tablet. Przecież mamusia lepiej wie, że MUSISZ ZROBIĆ TERAZ KUPKĘ.
    Jeśli chodzi o podany przez Ciebie przykład, to w gruncie rzeczy Elizce nic się takiego złego nie stało, że chodziła sobie w futrze w upał. Chciała to chodziła. Zgrzała się to się zgrzała i spociła. W nocy wyskoczyły potówki? I bardzo dobrze. Niech dziecko wie, że jak się chodzi w upał w futrze to swędzące, nieprzyjemne potówki mogą się pojawić. Może zapamięta i uzna, że jednak nie warto się upierać. To ona się po prostu uparła, a jej mama nie potrafi jej odmówić i jej ustępuje. To jest problem. Dziewczynka dominuje a mama ustępuje. Nie potrafi być stanowcza i przekonać dziecko do tego, by swój kożuszek zostawiła na chłodniejszy dzień. A dziecko sprawdza sobie, jak daleko może się posunąć i rządzić matką. Zastawiam się tylko, co by ta matka zrobiła, kiedy jej córeczka wpadłaby na pomysł, żeby wybrać się w letniej sukienuni w pięciostopniowy mróz. Uparłaby się i koniec. Tu konsekwencje byłyby o wiele poważniejsze, jeśli mama by powiedziała – lubi, to niech sobie chodzi w letniej sukience zimą .

    Polubione przez 1 osoba

    1. No tak, racja, ważne, aby w tym wszystkim brać pod uwagę zdanie i uczucia dziecka. Wszystko powinno być wypośrodkowane jakoś i wcale nie twierdzę, że mi się to tak świetnie udaje. Chodziło mi o to, żeby ani dziecka nie terroryzowac kompletnie, ani też nie nie pozwalać mu rządzić i nie podporządkować mu potrzeb innych ludzi.

      Polubienie

      1. Niestety, w Twoim wpisie nie ma mowy o tym, by brać pod uwagę zdanie i uczucia dziecka. Jest natomiast dużo o tym, by dzieckiem sterować dla jego dobra i dobra innych. W Twoim przykładzie dziewczynka w żaden sposób nie naruszyła granic innych osób, ani Twoich, ani swojej matki – jedynie swoje, naruszyła swoje granice gorąca. Widać ma dużą tolerancję na ciepło i tak naprawdę nic nikomu do tego, w co się ubrała. A jeśli chodzi o wybór kubeczka – czy naprawdę to taki problem, że dziecko sobie samo wybierze zielony czy czerwony? A jeśli zapragnie kubeczka innego dziecka wystarczy mu powiedzieć, że to nie jego – to kubeczek innego dziecka. W sytuacji, gdy nadal będzie się upierało, że chce koniecznie z tego kubka (czyli innego dziecka) to dla mnie to jest znak, że dziecko nie umie uszanować granic innej osoby, gdyż nikt mu nie pokazał, jak to robić – czyli nikt nie szanował jego granic i pewnie nie raz słyszało – „podziel się”. Więc niech inny też się z nim podzieli tym kubeczkiem – to właśnie tak działa. Zauważyłam też, że z troski o dobro innych ludzi matki naruszają granice własnych dzieci. Np. idąc z dzieckiem spotykają starszą sąsiadkę, która koniecznie chce podać rękę dziecku, żeby się z nim przywitać i na dodatek wyciąga wątpliwej świeżości cukierek z czeluści swojej torby. Dziecko nie chce podać ręki ani wziąć cukierka i mówi to wprost. Nie chcę. A co robi matka? Mówi tak – Ale podaj rączkę pani Zosi, weź cukierka – bo będzie jej PRZYKRO. Tak robią właśnie matki. Dla dobra stosunków sąsiedzkich i żeby nie wyjść na matkę, która źle wychowuje swoje dziecko wolą zadbać o uczucia obcej pani, niż własnego dziecka. Ale z jednym się zgodzę – trzeba wyważyć odpowiednio nasze przesłanie do dziecka – zadbać jednocześnie o jego bezpieczeństwo i możliwość swobodnej zabawy, o jego granice i granice innych, swobodę dziecięcej ekspresji i komfort, spokój innych ludzi. To trudna sztuka, ale na tym polega wychowanie.

        Polubienie

      2. Nie zgodzę się z Tobą, że w moim wpisie nie ma nic o tym, by brać pod uwagę zdanie i uczucia dziecka, np.: „Nie mówię tutaj o tym, aby rygorystycznie i na siłę każdy wybór narzucać dziecku. Są sytuacje, w których możemy pozwolić mu zadecydować. Dobrze jest się pytać wtedy, kiedy jest jeszcze czas na decyzje, na jaki owoc ma ochotę. Którą bluzkę chce włożyć…(…) „Równie łatwo, jak wychować zapatrzonego w siebie bufona, który uważa, że musi dostać wszystko, czego chce, jest nakierować dziecko na zostanie niepewną siebie i swojej wartości ofiarę, która nie jest pewna, że ma do czegokolwiek prawo. Trzeba znaleźć złoty środek. Można co jakiś czas ustąpić dziecku, kiedy są ku temu sprzyjające okoliczności i odpowiednie przesłanki”. Nie piszę nigdzie, że rodzic ma non stop zmuszać dziecko do wszystkiego. Nie piszę, że ma nie brać jego uczuć i zdania pod uwagę. Próbuję natomiast przekazać, że moim zdaniem to rodzic ponosi za dziecko odpowiedzialność, i dlatego nie powinien pozwalać dziecko na wszystkie jego zachcianki, tylko dlatego, że „dziecko tak sobie zażyczyło”, jeśli te zachcianki są szkodliwe dla dziecka lub innych ludzi. Widzę coraz więcej dzieci nie rozumiejących, że ktoś może powiedzieć im nie. Że czasem muszą na coś zaczekać. Że nie wolno naruszać im granic drugiej osoby. Co do niewłaściwego i nieodpowiedniego do pogody ubrania – moim zdaniem dziecko tak sobie szkodzi i odpowiedzialny rodzic na to nie pozwala. Ani na futrzany kubraczek w upał, a ni na noszenie 5 dni z rzędu tych samych, niepranych skarpetek. I oczywiście, że najfajniej, jeśli to potrafi to wyjaśnić, i dziecko do swoich racji przekonać. Ale moim zdaniem nie powinno się wzruszać ramionami, mówić „chce, to niech tak będzie, jego wybór”. Bo to tylko dziecko i nie ma odpowiedniego doświadczenia życiowego, aby rozumieć konsekwencje swego wyboru. Co do podawania ręki, kiedy ktoś ją wyciąga – jestem jak najbardziej za. Dziecko nie musi, a wręcz nie powinno, brać cukierków od obcych, natomiast uważam, ze jest to rola rodzica, aby nauczył, że ze znajomymi (sąsiadkami, ciociami, paniami z przedszkola, ekspedientkami w sklepie) grzecznie się witamy. Mówimy dzień dobry, podajemy rękę, jeśli jest taka okazja. Podanie ręki w żaden sposób nie narusza intymności dziecka, natomiast jest to kwestia zwykłej kultury osobistej. Jestem jak najbardziej za tym, aby od małego dzieci uczyć pewnych form. Witania się, żegnania, mówienia proszę, dziękuję, przepraszam. Korona nie spadnie z głowy. A jak nie, to potem dziecko pójdzie do przedszkola i w parze z tą koleżanką nie stanie, bo nie, przy stoliku z tym kolegą nie usiądzie, bo go nie lubi, ręki mu nie poda, bo patrz wyżej. Dziecko, jak i dorosły, ma prawo jednych lubić bardziej, innych mniej. Mimo tych antypatii tak samo jak dorosły ma obowiązek wszystkich, nawet tych niezbyt lubianych, traktować grzecznie i z szacunkiem.

        Polubienie

  6. Bardzo ciekawy wpis, świetnie to opisałaś..i naprawdę mam takie wrażenie, że tak jest z moich obserwacji. Dzieci czasem rządzą rodzicami aż do przesady..tylko z wiekiem takie nawyki robią się coraz bardziej niebezpieczne.

    Polubione przez 1 osoba

  7. To chyba jeden z najmadrzejszych Twoich wpisów, ba, wpisów w ogóle, które ostatnio czytałam. Też nie chcę być przyjaciółką swoich dzieci. Chcę by wiedziały, że mogą na mnie liczyć, że jestem zawsze dla nich, ale nie na każde skinienie.

    Polubione przez 1 osoba

  8. O jejku jak ja się z Tobą zgadzam! I wiesz co? Mi się wydaje że takim postępowaniem jesteś bardziej przyjacielska dla swoich dzieci, niż Ci ulegli. Bo te dzieci za kilka lat będą mogły Ci podziękować, że są ułożone, w momencie gdy rówieśnicy to będą rozwydrzeni nastolatkowie, którzy myślą, że się im wszystko należy. Przyjaciel kocha, ale stawia do pionu kiedy trzeba!

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję, dziękuję, ogromnie mi miło to słyszeć. Aczkolwiek wrodzona prawdomówność każe mi przyznać, że to co tu piszę to teoria. A czy w praktyce mi tak dobrze wychodzi to nie wiem 😉

      Polubienie

  9. Wiesz, że jak czytam Twój tekst, to tak naprawdę wcale nasze niby odmienne poglądy tak bardzo się nie różnią? Weźmy to czerwone światło i prosta zasada, której nie trzeba na każdym przejściu tłumaczyć, bo to oczywiste, że nie wolno przebiegać wtedy przez ulicę i i już, nie wymaga to tłumaczenia za każdym razem dlaczego. Dążę do tego, że ja mając trochę inne podejście do wolności wyboru itd. wyznaję równocześnie tą sama zasadę, o której piszesz Ty, że jeśli na horyzoncie pojawia się zagrożenie życia lub zdrowia, to ja jako rodzic ingeruję i zabraniam żonglowania nożami, picia przez słomkę domestosa, czy zjeżdżania po rynnie z dachu. Granice są potrzebne i zasady, ale nie sztuczne, tzw. sztuka dla sztuki, czy sugerujące o naszej wyższości i nieomylności ze względu na wiek, ale takie, które chronią dziecko przed samounicestwieniem 😉 Co do popełniania głupot, to może faktycznie nie ten etap, bo bardziej nastolatków się tyczy, ale ze swojego doświadczenia wiem, że najlepiej człowiek uczy się na swoich błędach, na zasadzie raz się sparzysz, to się nauczysz, żeby drugi raz palca w ogień nie wsadzać 🙂 Niby różni nas podejście do wychowania, ale wydaje mi się, że chodzi nam o to samo – granice bezpieczeństwa.

    Polubione przez 1 osoba

  10. Serio jakaś ekspertka zaproponowała, aby niemowlak wyrażał na swój sposób zgodę na zmianę pieluchy? 😀 Dobre. Wracając do wpisu: racja, racja i po trzykroć racja. Napisałaś to w bardzo wyważony sposób, pięknie argumentując. Podziwiam, bo ja ja widzę takich walniętych na punkcie swoich dzieci rodziców, to wyrażam się w myślach mniej cenzuralnie. dobrze, że nie jesteś ich przyjaciółką. Jesteś za to fajną mamą.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz 🙂 muszę się przyznać tylko, że raczej nie wychodzi mi to wszystko tak, jakbym chciała, więc za fajną się nie uważam. No i tyle tych różnych poglądów, czasem się zastanawiam, czy nie jestem jakaś wyjątkowo wredną matką, uważając to co uwazam. Miło dostać słowa wsparcia 🙂

      Polubienie

  11. Bardzo mądrze prawisz. Swoją drogą mam czasami okazję oglądać takie dzieci wychowywane bezstresowo… masakra. Pępki świata, robią co chcą, kiedy chcą, nie patrząc na innych. Zresztą mam wrażenie, że wychowanie dzieci w aktualnej rzeczywistości jest coraz trudniejsze.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję, dziękuję 🙂 no nie jest łatwo. Choć pewnie nasze mamy i babcie wyparzające tetrowe pieluchy, szyjące ubranka i gotujace wszystko własnoręcznie by się nie zgodziły 😉

      Polubienie

  12. Sama jako mama nie pozwalam na wszystko, ale też daję szansę podejmować dziecku wiele samodzielnych decyzji, dzięki którym młody uczy się na swoich błędach. Moim zdaniem trzeba to umieć jakoś wypośrodkować, bo przeginanie w żadną stronę nie jest dobre 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  13. Wiem, że jestem dla moich dzieci rodzicem, który ma ich przygotować do życia w społeczeństwie, ale jednocześnie wskazać ścieżki samorealizacji, także na poziomie radzenia sobie z emocjami, czy skali roszczeniowej postawy wobec świata i innych. To nie ten moment na przyjaźń.

    Polubione przez 1 osoba

      1. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jaka to będzie relacja z moimi dziećmi, jak już będą dorosłe. Mam szczerą nadzieję, że w którymś momencie wyłączę się z trybu wychowawczego i będę po prostu lubić i wspierać. Ze kochac – raczej jestem pewna 🙂

        Polubienie

  14. Najlepiej nie popadać w skrajności – ani nie być rodzicem stojącym nad dzieckiem z „batem”, ani też nadmiernie nie pobłażać i nie wychowywać małego rozpuszczonego roszczeniowca. Trzeba znależć jakiś złoty środek – i owszem głaskać, ale do czasu, dopóki dziecko nie zaczyna tego nadużywać.

    Polubione przez 1 osoba

  15. Zupełnie się z Tobą zgadzam i strasznie się dziwię, że tak wielu rodziców może myśleć inaczej. Niestety należę do tych rodziców dość łatwo unoszących się i wrzaskliwych i potem muszę moje niesamowicie wkurzające dzieciaczki przepraszać za te wybuchy złości. Staram się im dawać sporo swobody, ale gdy stanowczo czegoś zakazuję a one to ignorują to szlag mnie trafia! A takie sytuacje są prawie codziennie:( Często sobie myślę że ten trud wychowywania to nie na moje nerwy…

    Polubione przez 1 osoba

  16. Takie czasy, takie trendy. Nie znaczy, że należy się im poddawać. Najgorsze jest to, że potem tak wychowani dorośli ludzie nie są sobie w stanie poradzić w życiu dlatego coraz później się usamodzielniają

    Polubione przez 1 osoba

  17. Kwestia znalezienia odpowiedniego złotego środka. Pozwolić dziecku na decyzję, ale kontrolowana – jesz banana czy jabłko, zakładasz biała czy zieloną koszulkę. Dziecko ma.poczucie wyboru, ale my nie pozwalamy mu wybierać w nieskończoność, a jeśli zaczyna się bunt, że nie zjem banana, to wtedy mówisz sam go wybrałeś. Wychować bufona jest prościej, bo po prostu dla świętego spokoju spełniasz jego zachcianki. U nas rozmowy i tłumaczenie generalnie skutkują, choć zdarzają się sytuacje, że muszę podnieść głos, muszę odesłać do pokoju, żeby się syn wyciszył. Bycie kolegą/koleżanką nie jest najlepszą opcją, grunt to być dla dziecka autorytetem

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję za wyważony i mądry komentarz. Tak samo jak za dzisiejszy post na fanpage. Żeby w dzisiejszym świecie każdy potrafił w taki wysrodkowany sposób podchodzić do wymiany poglądów, a nie upieram się, że jego racja jest najmojsza, o ileż miłej by się dyskutowalo! Zaimponowalas mi, bo ja mam czasem tendencje do upierania się jak koza 🙂

      Polubienie

  18. Bardzo dobry tekst i może komuś pomoże sobie coś uświadomić. Że żadne skrajności nie są dobre.

    W moim odczuciu przyjaciel jednak cały czas nam nie przytakuje, wiele razy wręcz nie oszczędza, potrafi powiedzieć nam prawdę w oczy, wie jak z nami rozmawiać taktownie i delikatnie choć i opieprzy jak trzeba, a do tego nie odwróci się nigdy od nas i po prostu nas kocha i akceptuje takimi, jakimi jesteśmy. A rodzic może być przyjacielem i taką postacią w życiu młodego człowieka nie tracąc przy tym autorytetu i pozycji dorosłego. Bo jest przewodnikiem i to on wie co w danym momencie jest lepsze dla dziecka. Dlatego dziecko też mu ufa.
    Nie oznacza to, że trzeba siłą zmuszać do czegoś dziecko czy nie dawać mu wyboru w mniej istotnych kwestiach, a czasami też w jakiejś dla niego ważnej. Jest człowiekiem i ma prawo coś lubić czy nie, na coś się zgadzać czy też nie. Ale wszystko zależy od nas, jakie prowadzimy dialogi z dzieckiem od samego początku wspólnej przygody. Czy potrafimy cierpliwie przekonać dziecko, czasem sposobem, żeby samo chciało zmienić zdanie w jakiejś sprawie, bez niepotrzebnych nerwów i podnoszenia sobie i jemu kortyzolu- hormonu stresu.

    Przykład, który przytoczyłaś to nie jest przyjaźń ani nawet bezstresowe wychowanie, bo nie takie było założenie tejże metody. Mam wrażenie, że rodzice, którym nie chce się przekazywać zasad i poświęcać czasu dziecku zrobili z bezstresowego wychowania – brak wychowania. Bo celem było tak żyć z dzieckiem i z nim rozmawiać, żeby nie powodować nerwów właśnie, często zupełnie niepotrzebnych bo dzieci z wielu rzeczy i tak wyrastają. A metoda została przeinaczona i spłycona na maksa, szkoda. Bo w Polsce nadal 80% społeczeństwa stosuje klapsy i uważa, że nie są one formą przemocy.

    Więc jak samemu się jest niedojrzałym emocjonalnie człowiekiem i reaguje jak dziecko – nie można być jego autorytetem, przyjacielem, a zastanawiające jest czy w ogóle rodzicem.

    Pozdrawiam cieplutko i zapraszam czasem do mnie na herbatę 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję za taki obszerny, wartościowy i skłaniający do myślenia komentarz! Mnie chodziło o zachowanie pewnej hierarchii – żeby dziecko, przy całej miłości i czułości, czuło autorytet rodzica, wiedziało, że ma on jednak ostateczne zdanie w pewnych kwestiach. Co do rozmów, tłumaczeń – jestem jak najbardziej za. Tak samo jak jestem przeciwna wychowaniu dziecka na zasadzie: rób, co mówię, i bądź cicho! Mnie już twarz boli of tłumaczeń, wyjaśniania i naklaniania do współpracy. Rzecz w tym, że mam dzieci o zdecydowanym charakterze. I mocno wybuchowe. Niektóre z nich przynajmniej. Kiedy zaczynają wariować na tyle, że stanowią dla siebie lub innych zagrożenie, muszę umieć wkroczyć i to przerwać. A do tego potrzeba autorytetu. Tak naprawdę wszystko zależy od wieku dzieci, ich charakteru i relacji rodzinnych. A do ciebie zawsze chętnie wpadam! 🙂

      Polubienie

  19. Jak ja lubię Twoje posty, mam takie same zdanie i takie same myśli mi się przewijają czasami jak widzę lub słyszę lub czytam innych rodziców.
    Dobrze,że o tym piszesz…

    Polubione przez 1 osoba

  20. Świetny tekst, mądre i trafne spostrzeżenie. Właśnie taki pogląd powinno się szerzyć! Moim zdaniem wychowanie bezstresowe jest dla dziecka zwyczajnie krzywdzące. Tworzy taką krzywą wizję rzeczywistości, która po zderzeniu z realiami może okazać się bardzo brutalna. Rodzice sobie nawet nie zdają sprawy, jak takie uleganie dziecięcym zachciankom może odbić się na przyszłości maluchów.

    Polubione przez 1 osoba

  21. Jeszcze nie jestem mamą, więc nie miałam do czynienia z wychowywaniem. Jestem jednak podobnego zdania. Dziecko powinno być wychowane w atmosferze szacunku i miłości, ale nie w bańce z chuchania i dmuchania rodziców. Skoro jest decyzja, musi być konsekwencja. Tak samo z obowiązkami domowymi.

    Polubione przez 1 osoba

  22. Po przeczytaniu tego stwierdzam, że jestem trochę jak mama dziewczynki od kamizelki, ulegam swojemu dziecku dla świętego spokoju. Staram się dobrze wychowywać córkę ale nie zawsze jest tak kolorowo w praktyce co w teorii

    Polubione przez 1 osoba

  23. Ouenta artykułu zawiera wszystko to, co najistotniejsze w kwestii poruszonego tematu: ,,Dawajmy naszym dzieciom to, czego potrzebują. Pamiętajmy jednak, że nie zawsze jest to równoznaczne z tym, czego w danej chwili chcą.,,

    Polubione przez 1 osoba

  24. Ja jestem z tych matek, które pozwalają dziecku decydować. Co zje, co ubierze, gdzie pójdzie i co będzie robiło. Moje ALE polega na tym, że to wybór między dwiema czy trzema rzeczami. Ja pilnuję, by był to rozsądny wybór, ale dziecko ma poczucie, że jest samodzielne i coś od niego zalezy.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.