Horror w zoo, czyli jak pocieszyć tygrysa

tiger-3075373_960_720

– No, nareszcie Tuptuś zobaczy jakieś fajne zwierzątka! – powiedziałam z entuzjazmem, próbując przebić się z wózkiem przez tłumy oblegające wejście do zoo.

– Jak zobaczy cokolwiek oprócz nóg innych ludzi – wysapał mąż, uginając się z lekka pod ciężarem toreb z przekąskami, pieluszkami i ubraniami na zmianę dla całej trójki naszych dzieci.

– Na pewno nie będzie tak źle! – nie pozwalałam, by cokolwiek zepsuło moje pozytywne nastawienie do wycieczki. – Choć może powinniśmy wybrać się trochę wcześniej…

– I byśmy się wybrali, gdyby ktoś przed wyjściem nie szukał przez 40 minut przytulanki. I nie zmusił mnie do wyrzucania wszystkich zabawek z szuflad i szafeczek – gdyby wzrok męża mógł zabijać, bylibyśmy już o 500 zł w plecy.

– No co?! – Średni obronnym gestem przytulił do siebie wielką białą owcę – ona jeszcze nie była w zoo! Trzeba jej pokazać zwierzątka!

– Dobra, nieważne… – próbowałam zażegnać kolejną awanturę rodzinną. Moich mężczyzn łączyła czasem dość szorstka forma miłości. – No, Tuptusiu, to jak robi lewek? No, jak? Zrób aaargh!

Tuptuś miał kompletnie w nosie, jak robi lewek. Z wielkim zainteresowaniem i samozaparciem próbował rozpracować, jak odpinać zapięcie od pasków zabezpieczających go w wózku.

– Aaargh! – rozległo się znienacka za moimi plecami. Podskoczyłam z wrażenia.

– Aaargh! – darło się moje średnie dziecko gestykulując dziko w kierunku stoiska z balonami. -Ja chcę tego dinozaura!

– Wykluczone! Z balonami nie wolno wchodzić do zoo! – zaprotestowałam stanowczo.

– A dlaczego? – z żalem w głosie zapytała Panna F.

– Bo by mogły denerwować zwierzęta. Pamiętajcie, że my w zoo jesteśmy tylko gośćmi, to zwierzęta są u siebie. Trzeba tak się zachowywać, aby ich nie drażnić. Chodźcie, obejrzymy sobie papugi! – przedarliśmy się wreszcie przez wejście. Po chwili stanęliśmy przed klatkami z kolorowym i bardzo głośnym ptactwem.

– Dzień dobry! Dzień dobry Panie Papugi! Hop, hop! Mamo, czemu one nie mówią?

– Bo dziś nie wigilia – warknęłam, usiłując odciągnąć rączkę Tuptusia od zapięcia – zobacz, skarbie, ptaszki! Jak robią ptaszki, no?

– W mojej książeczce papugi rozmawiały normalnie – obraził się Średni – to ja chcę do tygrysa.

– A one nie mają za mało miejsca w tych klatkach? – przejęła się córka. Przestałam walczyć z zapięciem i popatrzyłem badawczo na ptaszarnie. Imponująco wielka to ona nie była…

– Z pewnością ci, co je tu trzymają, wiedza, ile potrzebują miejsca – powiedziałam z lekką dozą wątpliwości w głosie. – Na pewno im tu dobrze.

– Ja chcę pokazać mojej owcy tygrysa! – stwierdził stanowczo Średni. – Po co mi takie papugi, jak nie da się z nimi pogadać?

– A ja chcę lody! I gofra! I watę cukrową! – podbiła stawkę Panna F.

– Jabłuszko dostaniecie! – jęknęłam – Ale później. Czy wy nie możecie skupić się na zwierzątkach? Jedźmy już dalej, bo Tuptuś nam z wózka ucieknie. Ja to bym słonie chciała zobaczyć. Słonie to chyba nawet Tuptusiowi zaimponują.

Nie zaimponowały. Nie wiem, jak można przegapić coś tak wielkiego i szarego dokładnie na wprost wózka, ale naszemu najmłodszemu dziecięciu się to udało. Za to nasze starsze dzieci słonie faktycznie zafascynowały. A przynajmniej jeden element słonia.

– Mamo, mamo, zobacz, jak on sika! Ale dużo! A co tam ma takiego długiego??

– Trąbę, kochanie – stwierdziłam stanowczo.

– Ale nie tam, z tyłu!

– Ja to widzę tylko trąbę – powiedziałam jeszcze bardziej stanowczo. Było mi już gorąco, byłam zgrzana i ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę, to omawianie anatomii słonia. W dodatku sikającego. – Chodźmy już do tego tygrysa.

Na wybiegu dla tygrysa chodził tygrys. Duży. I wyglądający na mocno wkurzonego.

– Mamo, a on chyba nie jest zadowolony, co? – pociągnęła nosem córka. Średni przytulił do siebie jeszcze mocniej owcę.

– No chyba nie lubi być zamknięty – przyznałam. – takie drapieżniki to najlepiej czują się na wolności.

– To czemu go tam wsadzili? – Średni aż miał łzy w oczach.

Westchnęłam. Nie było to najłatwiejsze pytanie.

– Wiecie, kochani, zoo to nie tylko miejsce do oglądania zwierząt. Pełni także różne inne funkcje: badawczą, bo tu naukowcy mogą obserwować zwierzęta w sposób, jaki byłby niemożliwy w naturalnym środowisku; ochronną wobec zagrożonych gatunków, i edukacyjną. Najważniejsze jest w tym wszystkim, aby zwierzęta były traktowane dobrze i miały warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych. No i ich opiekunowie robią wszystko, aby czuły się tu jak najlepiej. Gdzieś czytałam, że ogrody zoologiczne urozmaicają zwierzętom czas nowymi zapachami, pokarmami lub zmienianiem godzin karmienia. Albo wprowadzają różne gatunki na jedno miejsce, żeby się ze sobą pobawiły.

– Może temu tygrysowi jest smutno, bo jest sam? Może by mu sprowadzić jakąś owieczkę albo krówkę? – zaproponował synek.

Przeszedł mnie lekki dreszcz.

– To może chodźmy już rzeczywiście na to jabłuszko i lody? – zaproponował pospiesznie mąż, przerywając córce dokładne, obrazowe i mocno krwawe wyjaśnienia, dlaczego sprowadzenie tygryskowi roślinożernych zwierzątek do zabawy to nie jest najlepszy pomysł.

Do lodziarni kolejka była jak w PRL-u za papierem toaletowym. Po drodze trzeba było minąć placyk zabaw. Na widok huśtawek, zjeżdżalni i kilku karuzeli moim dzieciom zaświeciły się oczy. Najbardziej zaś na widok jeżdżącej w kółko po niewielkim okręgu lokomotywy, do której ustawił się szereg spragnionych rozrywki dzieciaków.

– Mama, mama, ja chcę do pociągu! – zapiał z ekscytacji Średni.

– Wykluczone! – odparłam, patrząc ze zgrozą na wiszący obok cennik tej rozrywki. – A przynajmniej nie teraz. Muszę przebrać Tuptusia, a tatuś kupi lody. Jak coś zostanie, to pomyślimy nad kolejką – dodałam w roztargnieniu. – A teraz idę poszukać jakiejś toalety.

No i tak właśnie popełniłam jeden z największych błędów w moim życiu. Byłam pewna, że dzieci predestynowane przez swoje łakomstwo będą warowały w kolejce po lody. Mąż z kolei był przekonany, że kierowane miłością i przywiązaniem do mnie (a także rosnącym ciśnieniem na ich młode pęcherze) udały się wraz ze mną i Tuptusiem do najbliższej łazienki. Niestety, oboje nie mieliśmy racji…

Gdy wróciłam po kilkunastu minutach z przebranym Tuptusiem, obok kolejki za lodami, przy wybiegu dla osiołka, zastałam tylko Pannę F. Na ziemi smętnie leżała porzucona biała, choć już mocno zszarzała owca… Serce od razu zatrzepotało mi w piersi.

-Córcia, a gdzie Twój brat? – zapytałam słabo.

Panna F. oderwała się od prób dokarmienia osiołka trawą i rozejrzała się wokół nieuważnie.

– Aaa, nie wiem. Był tu przed chwilą. Chyba…

I w tym momencie dowiedziałam się, jak wygląda autentyczny atak paniki. Bo nie miałam przecież najmniejszych wątpliwości: Średni poleciał pocieszać tygrysa!

Następne 10 minut wspominam jako jedne z najgorszych w moim życiu. Z mocno zaskoczonym, a potem przestraszonym Tuptusiem w ramionach podbiegłam pod wybieg dla dzikich kotów, oczami wyobraźni widząc efekty bratania się mojego dziecka z tygrysami. Nic to, że zagrodę chroniły różne zabezpieczenia. Znałam zdolności mojego syna do wkręcania się wszędzie tam, gdzie nie powinien. Tygrysy i lwy spały jednak spokojnie i nie wyglądały na takie, co przed momentem zakończyły ucztę z niesfornego, acz pełnego dobrych chęci czterolatka. Niemniej jednak, gdyby nie Tuptuś na rękach, pewnie sama wskoczyłam do zagrody z bliska upewnić się, czy żaden nie ma na ząbkach kawałka dżinsowej kurteczki Średniego. Panika sięgała zenitu. Wyrwałam z kolejki po lody zdezorientowanego, po chwili równie wystraszonego co ja męża, i kurcgalopkiem rzuciliśmy się na obchód zoo. Przez głowę przelatywały mi same najczarniejsze scenariusze. Porwali go?… Poszedł do zagrody słoni?… Wślizgnął się do terrarium z wężami?… Gdzie, do cholery, podział się mój syn?

Byłam już pogrążona w najczarniejszej rozpaczy, gdy nagle zobaczyłam go, idącego z mocno niezadowoloną miną i trzymanego mocno za rękę przez tatę. W jednej chwili osłabłam z ulgi. Razem ze zdezorientowanym Tuptusiem klapnęłam na trawę i patrzyłam w ciszy, jak mężczyźni mojego życia zbliżają się do nas. Obaj z mocno ponurymi minami. W mojej duszy walczyły zawzięcie dwie przeciwstawne metody wychowawcze: przytulić tego małego drania czy zacząć wrzeszczeć?

Wygrała przede wszystkim ciekawość.

– Synku, gdzieś ty był? Wszędzie cię szukaliśmy…

Młody rzucił mi spojrzenie spode łba.

– No jak to gdzie? W wagoniku. Za lokomotywą.

Nabrałam tchu.

– Ale jak to? Przecież tam trzeba zapłacić? Nie mogłeś poczekać, przecież jakbyś ładnie poprosił, to byśmy ci się dali potem przejechać!

Średni zaszurał nogami.

– Eee, i tak się przejechałem. Dwa razy. Bo od drugiej strony podszedłem. A potem przyszedł jakiś pan i się zaczął pytać: „A czyje to dziecko?” A potem to przyleciał tata i się skończyła zabawa… – mój synek zakończył z rozżaleniem swoją relację.

No i to był koniec naszej wycieczki do zoo. Oboje z mężem jakoś straciliśmy ochotę na pokazywanie dzieciom fascynującego świata przyrody. Przynajmniej tamtego dnia. Bo przecież na świecie jest tyle interesujących ogrodów zoologicznych! Z placykami zabaw, budkami z lodami i jeżdżącymi lokomotywami.

50 myśli na temat “Horror w zoo, czyli jak pocieszyć tygrysa

  1. Ja odwiedzanie zoo ze swoim synem mam jeszcze daleko przed sobą. Jestem zdania, że zabiera się tam nieco starsze dzieci, które już zainteresują się zwierzętami, przeczytają coś o nich na tabliczkach. I Twój tekst tylko mnie w tym utwierdził. 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Trudniej, jak się ma kilkoro w różnym wieku 🙂 Poza tym wiesz, żeby nie demonizować, napomknę, że od tego czasu byliśmy już kilka razy w różnych ogrodach zoologicznych i moje dzieci mają z tego sporo frajdy. Każde na swój sposób 🙂

      Polubienie

  2. Już widzę oczami wyobraźni moją wyprawę do zoo. Wybieramy się w tym roku pierwszy raz z dziećmi. Teraz autentycznie zastanawiam się czy podołam 😉

    Polubione przez 1 osoba

  3. Fajna opowieść, i tak odbiegnę od tematu.Wybacz, ale osobiście uważam że zwierzęta powinny żyć na wolności, męczą się w Zoo, i dość często można spotkać przypadki napadu na ludzi podczas takich wycieczek.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Właśnie trochę o tym też pisałam. Dobrze byłoby, jakby ogrody zoologiczne pełniły też funkcję naukową i chroniącą gatunki. No i żeby zapewniały dobre warunki zwierzętom. Np. misie w poznańskim zoo mają super, zresztą były tam przywożone z cyrków i innych miejsc, gdzie się męczyły, aby poprawić im warunki życia. Ale tak na moje oko, to wilki potrzebują po prostu przestrzeni i wszędzie w zamknięciu będą nieszczęśliwe…

      Polubienie

  4. Kaśka ją się zastanawiam jak to jest, że Ty jeszcze na zawał żeś się zeszła? Ja przy jednym nie mam czasami siły i widzę oczami wyobraźni jak skaczę z mostu do rzeki. A Ty? Ty jesteś zdecydowanie moją ulubioną Madką trójki dzieci 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  5. U nas wyprawy do zoo póki co odbywały się bez takich „przebojów” 😉 Ale faktycznie często jest tak, że dzieci interesują się wszystkim – tylko nie zwierzętami 😉

    Polubione przez 1 osoba

  6. Nie strasz mnie – ZOO jeszcze przed nami! Chociaż byłam raz w Warszawie, ale tam zapakowałam wszystkie dzieci w jeden wóz i ciągnęłam jak osioł 😀

    Polubione przez 1 osoba

  7. Pamiętam swoją pierwszą i jedyną wizytę w zoo było super koniecznie muszę ją powtórzyć latem 🙂 Super historia 🙂 Pozdrawiam serdecznie 😊

    Polubione przez 1 osoba

  8. Nasze wycieczki do Zoo zawsze kończyły się jakimś rozczarowaniem, bo jakiegoś zwierzątka akurat nie dało się odwiedzić, zobaczyć, a co śmieszne to właśnie mąż ostatnio marudził, że rysie nie chciały się pokazać, a on specjalnie do nich zajrzał, zatem dzieci to jeszcze nic, rozczarowanie dużego faceta to coś. 😉 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  9. Moje dzieci są jeszcze bardzo małe i póki co zwiedzaliśmy jedynie mini-zoo z kózkami, królikami i innymi małymi zwierzątkami, które można było nakarmić listkami. Co ciekawe nie płaciło się za wejście, tylko za możliwość nakarmienia (można było wejść bez tej atrakcji).

    Polubione przez 1 osoba

  10. Świetny tekst i trafna obserwacja. Mnie też denerwują wszędobylskie stoiska z „pułapkami na dzieci”. Potrafią zespuć cały spacer/ wycieczkę etc.

    Polubione przez 1 osoba

  11. Nie zazdroszczę, ale przyznaję, że Wasza historia mnie rozbawiła i przestraszyła zarazem. Mój syn też nudził się w zoo ale plac zabaw okazał się dla niego najlepszą atrakcją 🙂 Cóż dzieci 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  12. Z ogromną przyjemnością przeczytałam Twoją przygodę w zoo;) ostatni akapit niemal.z.wypiekami na twarzy… Już prawie stałam oko.w.oko z tygrysem, dobrze że jednak opowieść ma happy end, emocjonalny dla matki ale jednak!

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.