Komunikacja bez przemocy czy wychowanie bez poszanowania granic?

boy-2736659_960_720

Bardzo dużo mówi się ostatnio o komunikacji bez przemocy. I dobrze. Wszyscy powinniśmy pamiętać, że dziecko to mały człowiek, mający takie same prawa do szacunku jak dorosły. Moim zdaniem jednak traktowanie kogoś z szacunkiem nie oznacza braku wymagań i braku reakcji na złe zachowania. A niekiedy w taką stronę ten trend wychowawczy dąży.

Ostatnio trafiłam na artykuł na stronie gabinetu psychologicznego online Psychetee.pl „Zdolny ale leń” – dlaczego nie warto tak mówić do dziecka?. Zaglądam tam chętnie, bo często można znaleźć ciekawe wskazówki, jak usprawnić swoją komunikację z dzieckiem, uszanować jego potrzeby czy uchronić przed różnymi zagrożeniami. Ten wpis również zaczęłam czytać z ciekawością, a potem, muszę przyznać, mną zatrzęsło. Szczęka mi  opadła przy przeczytanie fragmentu dialogu z dzieckiem, który był polecany jako przykład idealnej komunikacji:

„-Jasiu, chcę pozbierać zabawki, bo zaraz będzie podwieczorek. Pomożesz mi?
Jasio jest zajęty kolejką na drewnianych torach i mówi:
-Nie, ja chcę się bawić.
-Aha, chcesz się teraz bawić? Mnie bardzo zależy, żebyśmy razem posprzątali.
Odchodzę, żeby porządkować zabawki. (…) Jaś po minucie zaczyna zbierać i wrzucać do pudełka tory kolejki. Gdyby tego nie zrobił-nic by się nie stało. Nie muszę go łamać.
~ Zofia Aleksandra Żuczkowska”

No i nie! Nie mogę się z tym zgodzić! To nie jest traktowanie dziecka z szacunkiem, tylko wychowywanie udzielnego księciuna w przekonaniu, że nic nie musi. Nie musi po sobie posprzątać, nie musi powiedzieć dzień dobry czy przepraszam, nie musi zmyć naczyń czy wstawić prania. Generalnie, według tego przykładu, rodzic nie ma prawa wymagać od dzieci niczego, bo to złamie ich niezależny charakter! Tymczasem jeśli dziecko nabałagani i po sobie nie posprząta, bo akurat nie czuje takiej wewnętrznej chęci, to ktoś to będzie musiał zrobić. Jeśli w domu mamuśka ma ochotę wyręczać dziecko, spoko, jej sprawa. Ale co, kiedy taki maluch trafi do przedszkola, a potem do szkoły? Rozleje zupę, porozrzuca zabawki czy książeczki, a potem powie: „Nie, ja nie chcę posprzątać”. I kto ma to za niego zrobić? Inne dzieci z grupy czy panie nauczycielki lub woźne? Czy to byłoby wychowawcze? Moim zdaniem nie, bo jeśli ktoś nie wypełnia swoich obowiązków, ba, żyje wręcz w przekonaniu, że żadnych obowiązków nie ma, to jest to naruszanie przestrzeni życiowej innych ludzi. Wolność osobista i prawo do decydowania o sobie kończą się tam, gdzie zaczynają się granice innych. A zrobienie bałaganu, hałasowanie, psucie sprzętów we wspólnej przestrzeni wpływa na komfort otaczających dziecko ludzi i na to po prostu nie wolno mu pozwalać. Ale w takim razie pewnie opiekunki w przedszkolu czy szkole mają prawo zwrócić dziecku uwagę, ze musi ogarnąć zrobiony przez siebie bałagan czy dostosować się do obowiązujących reguł? No i się okazuje, że według pani psycholog wcale nie…

„Zrezygnuj z roli szefa – nie ma na nią miejsca w relacji (…) nikt nie lubi, kiedy się mu rozkazuje. Zatem dlaczego w przypadku dziecka miałoby być inaczej? W takiej sytuacji może pojawić się poczucie upokorzenia – znamy to z sytuacji zawodowych i być relacji prywatnych. Dobrze wiemy, że nie jest to przyjemne i wcale nie chcemy doświadczać. Jednak równocześnie, jest to forma, która tak często stosujemy wobec dzieci.”

I jest to kolejne założenie, z którym nie mogę się zgodzić. Na litość boską, to normalne, że przez całe życie otrzymujemy jakieś polecenia. W pracy szef ma prawo wymagać od nas, abyśmy przygotowali raport, przyszli na określoną godzinę, wypełnili obowiązki służbowe. Jeśli to, czego od nas oczekuje, jest zgodne z Kodeksem Pracy, to musimy jego polecenia spełnić lub się zwolnić. I co w tym jest upokarzającego? Moim zdaniem błędem jest wychowywanie dzieci w poczuciu, że posłuchanie się jakiegokolwiek autorytetu, stosowanie się do poleceń szefa jest samo z siebie upokarzające. To najlepszy sposób na wychowanie nieprzystosowanych społecznie młodych ludzi, którzy potem reagują agresją w tramwaju, kiedy ktoś ośmieli im się zwrócić uwagę, że zbyt głośno rozmawiają przez komórkę. Którzy się śmiertelnie obrażają, gdy dorosły powie im, aby podnieśli rzucony na chodnik papierek od cukierka. No bo jakże tak, toż to upokarzające i szargające godność osobistą!

Koronnym argumentem osób optujących za tego typu wychowaniem „bez przemocy i bez stresu” jest, że w ten sposób kształtuje niezależnego człowieka, „który jest w stanie o siebie zadbać i żyć swoim życiem, a nie tym, które narzuca mu społeczeństwo czy lęk przed oceną, a w konsekwencji przed odrzuceniem.” To rzeczywiście bardzo przemawia do wyobraźni. Każdy z nas chce wychować nasze dzieci na asertywnych ludzi, którzy w ważnych życiowych kwestiach będą potrafili kierować się własnymi emocjami i osądami. Tyle że w mojej opinii są różne rodzaje oczekiwań społecznych, i należy dzieci nauczyć je rozróżniać, które z nich są uzasadnione, a które nie. Dla przykładu – jeśli szef każe mi się rozebrać i tańczyć na stole, odmówię, bo wiem, że nie ma do tego prawa. Jeśli zaś wyda mi polecenia wynikające z charakteru mojej pracy i mieszczące się w granicach obowiązków służbowych, to nie uznam tego za nic mi uwłaczającego czy naruszającego moją godność osobistą. I o tym należy też mówić dzieciom. Że jeśli ktoś narusza ich nietykalność osobistą, próbuje dotykać w niewłaściwych miejscach, szarpie, uderza – to źle, mają prawo się bronić, nie słuchać poleceń takiego dorosłego i koniecznie o tym komuś powiedzieć. Natomiast nie ma nic złego i upokarzającego w tym, że pani w szkole wyda polecenie zrobienia ćwiczenia czy założenia kaloszy przed wyjściem na spacer, i należy się wtedy dostosować.

Powiem Wam, że kiedy czytam te wskazówki do wychowania dziecka na niezależnego i asertywnego człowieka, to coraz bardziej jest mi żal jego nauczycielek i opiekunek w szkole czy przedszkolu. Muszą wziąć odpowiedzialność za zdrowie i bezpieczeństwo kilkunastu lub kilkudziesięciu dzieci. Jak mogą temu podołać, jeśli według niektórych psychologów i rodziców nie mają prawa wydać polecenia ani go egzekwować? Wyobraźmy sobie sytuację, że grupa wychodzi na spacerek, mają iść w prawo do parku, a niezależna i asertywna trójka maluchów wychowywana bezstresowo stwierdza, że oni idą w lewo i już. I jakie według tego przedstawianego w cytowanym artykule środki wychowawcze mają panie nauczycielki? Pokorne prośby? Namawianie? Wyobraźmy sobie, że jest czas na wyjście na dwór, ale kilkoro lub jedno dziecko odmawia ubrania się stosownie do pogody. Bo nie. I co wtedy? Cała grupa ma zostać i podporządkować się jednemu jej członkowi, żeby uszanować jego prawo do podejmowania decyzji? Moim zdaniem to bzdura. Jak dla mnie plusem przedszkoli i żłobków jest to, że uczą dzieci funkcjonowania w grupie, tego, że czasem trzeba się podporządkować poleceniom i uszanować autorytet przełożonego. I tak, trzeba dzieciom powtarzać, że nie zawsze i nie w każdej sytuacji, podawać przykłady, kiedy słuchać się wręcz nie powinny – takie jak wymieniłam w poprzednim akapicie. Ale jeśli decydujemy się na posyłanie dzieci do publicznych placówek, to dajmy minimum zaufania osobom, pod których pieczę oddajemy dzieci. Albo po prostu zainwestujmy w edukację domową. Natomiast najgorsze, co może być, to podważanie autorytetu nauczycieli i wmawianie dzieciom, że nic nie muszą, jeśli nie mają ku temu wewnętrznej ochoty.

Podsumowując, jestem jak najbardziej za asertywnością u dzieci. Byleby nie pomylić jej z egocentryzmem, chamstwem i brakiem dobrego wychowania. Dobrze, że coraz więcej się mówi i pisze o potrzebie uczenia dzieci, że mają swoje prawa. Nie zapominajmy jednak przekazać im, że mają także i obowiązki.

33 myśli na temat “Komunikacja bez przemocy czy wychowanie bez poszanowania granic?

  1. Nie czytałam tego artykułu więc trudno mi polemizować ale jako rodzic uważam że dzieci powinnny mieć wybór adekwatny do ich potrzeb i możliwość. Ps szefa jak i prace zawsze można zmienić bo mamy wybór nie musimy godzić się na wymagania pracodawcy prawda ? Dorosłe życie to nie różowa bańka ale dzieciństwi to czas na esksperymentowanie z kolorami na szarość przyjdzie czas.

    Polubienie

    1. Ale co ma wspólnego eksperymentowanie z kolorami z wypełnianiem pewnych obowiązków? Tak, rzeczywiście dziecko nie może zmienić rodzica, który oczekuje stosowania się do pewnych zasad, jak np. sprzątanie po sobie bałaganu, na takiego, co od dziecka nic nie wymaga. Pytanie tylko, czy takie dziecko uczone od początku, że nic nie musi i jak mu się nie chce to rodzice za niego sprzatną, załatwią, zrobią, w dorosłym życiu będzie szczęśliwsze. Umiejętność dostosowania się do norm społecznych to nie coś, co przychodzi samo z siebie po ukończeniu kolorowego okresu dzieciństwa.

      Polubienie

  2. Zgadzam się z Tobą. Nikt tu nie mówi o tym, że dziecko ma być terroryzowane i zarzucane obowiązkami nieadekwatnymi do jego wieku – ale moim zdaniem powinno mieć jakieś zadania do wykonania w domu i pomagać w miarę swoich możliwości. Sprzątnięcie zabawek to nie jest jakiś nadludzki wyczyn – a mama nie jest służącą, która ma wiecznie ogarniać cały domowy bajzel całkiem sama i jeszcze całować wszystkich wokół po stopach. Dziecko, które nie wyniesie z domu jakichkolwiek zasad i nie nauczy się żadnych prac domowych – we własnej rodzinie też często potem zasiada przed telewizorem i czeka, aż wszystko zostanie mu podane pod nos. Niestety znam osoby (głównie wymuskanych przez mamusie mężczyzn), którzy sami nie potrafią wyprasować koszuli ani nastawić prania – i to jest właśnie po części efekt takiego „nic nie musisz”.

    Polubione przez 1 osoba

  3. Nie czytałam artykułu, do którego się odnosisz, jednak nie do końca mogę zgodzić się z polemiką. Uważam, że są sposoby, które pozwalają zadbać o współpracę z dzieckiem, w których nie trzeba stosować nakazów i zakazów, a komunikację opierać na wzajemnym szacunku i ustaleniach.

    Polubienie

    1. A czy przypadkiem wzajemne ustalenia nie są pewnego rodzaju zobowiązaniem? A o takie „zobowiązania”, ustalenia, zasady chodzi chyba autorce postu. Jeśli ustalimy z dzieckiem, że po zabawie sprząta swoje zabawki to mamy prawo tego wymagać, w związku z czym nie ma tu miejsca na „nie zrobię tego, bo nie mam ochoty”. Moim zdaniem wcale nie naruszamy w ten sposób autonomii dziecka, ale uczymy je, że oprócz przyjemności istnieją również obowiązki (dopasowane do możliwości rozwojowych i wieku dzieci). Umówmy się, że tak jak słusznie zauważyła autorka są rzeczy i sytuacje, w których dziecko ma prawo coś wybrać, ale są również takie, w których decydować nie powinno. Dziecko pozostawione samo sobie samoistnie się nie wychowa. Dziecko naśladuje wzorce zachowań, które obserwuje i w dużej mierze jest kształtowane przez środowisko, w którym przebywa. Co więcej, wyznaczone granice i dobrze znane zasady zachowania, których należy przestrzegać oraz konsekwencja w postępowaniu dorosłych daje dziecku poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Dorosły człowiek jako jednostka bardziej świadoma powinien więc być towarzyszem dziecka na jego drodze rozwoju, ale mądrym towarzyszem, takim, który potrafi w odpowiednim momencie stymulować samodzielność dziecka, ale także przejmie inicjatywę, gdy zajdzie taka potrzeba.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Bardzo cieszy mnie Twój komentarz, bo dokładnie taki był przekaz tego postu. Fantastycznie, że sięgnęłaś przed napisaniem komentarza, do mojego artykuły, do którego odniosła się autorka tego bloga. Pozwala to wyrobić sobie zdanie na ten temat zamiast szybko ocenić, że to „psychologiczne bzdury”. Oceniać jest nam łatwo, jednak doczytać materiały źródłowe, już nie tak łatwo 😉

        Polubienie

    2. Bardzo cieszy mnie Twój komentarz, bo pokazuje, że nas, myślących inaczej niż przez pryzmat zakazów i nakazów jest więcej.

      Wielokrotnie spotykam się z argumentem autorytetu (również tutaj – w tym wpisie jak i komentarzach), jednak kompletnie „postawiliśmy go na głowie”. Przecież dla nas autorytetem nie jest ktoś, kto nas zmusza do robienia czegokolwiek, ktoś kto pogwałca naszą godność i obniża poczucie własnej wartości, ktoś kogo się boimy.

      Autorytetem staje się dla nas ktoś, kto swoimi wartościami, sposobem bycia i szacunkiem buduje tenże właśnie autorytet, powoduje, że go podziwiamy.

      Polubienie

    3. Bardzo cieszy mnie Twój komentarz, bo pokazuje, że nas, myślących inaczej niż przez pryzmat zakazów i nakazów jest więcej.

      Wielokrotnie spotykam się z argumentem autorytetu (również tutaj – w tym wpisie jak i komentarzach), jednak kompletnie „postawiliśmy go na głowie”. Przecież dla nas autorytetem nie jest ktoś, kto nas zmusza do robienia czegokolwiek, ktoś kto pogwałca naszą godność i obniża poczucie własnej wartości, ktoś kogo się boimy.

      Autorytetem staje się dla nas ktoś, kto swoimi wartościami, sposobem bycia i szacunkiem buduje tenże właśnie autorytet, powoduje, że go podziwiamy.

      Zachęcam do lektury artykułu podlinkowanego we wpisie i pozostawienie komentarza. Chętnie dowiem się, jakie jest Twoje zdanie:)

      Polubienie

  4. Nie jestem pewna, czy ten psycholog wychowałby niezależną osobę, która potrafi o siebie zadbać. Wręcz widzę tu kalekę życiową, która ma dwie lewe ręce.. o zgrozo, jeśli ktoś w to wierzy i stosuje! Choć znam żywe przykłady takich osób, niestety..

    Polubione przez 1 osoba

    1. Zachęcam Ciebie do przeczytania artykułu podlinkowanego na początku, zanim wydasz jakąkolwiek ocenę dotycząca kogokolwiek lub jakichkolwiek metod czy narzędzi.

      Mam wrażenie, że nie przeczytałaś artykułu, do którego odnosi się autorka tego bloga. Zatem z Twojego komentarza wynika, że traktowanie dziecka z szacunkiem, pamiętanie o tym, że nasze zachowanie (rodziców, osób dorosłych) daje mu przykład jest drogą prowadzącą do, jak to napisałaś „widzę tu kalekę życiową, która ma dwie lewe ręce.. o zgrozo, jeśli ktoś w to wierzy i stosuje! Choć znam żywe przykłady takich osób, niestety…”.

      Wspaniałego dnia:)

      Polubienie

  5. W dobie dzisiejszych mądrości psychologicznych, do każdego artykułu/książki należy podchodzić z myśleniem krytycznym. Bo właśnie trafiają się takie „rady” jakie opisujesz. A w pełni się z Tobą zgadzam. Sposób wychowania przedstawiony w tym artykule powoduje, że dziecko już nie szanuje najważniejszego autorytetu – jakim jest rodzic. Cieszę się, że o tym napisałaś, bo mam wrażenie, że ten problem się rozszerza.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Kiedy czytam ten komentarz, mam wrażenie, że dochodzi do niezrozumienia tego kim jest autorytet. To nie jest coś nadane rodzicom z urodzenia, to coś co wypracowujemy, przez nasze zachowanie, wartości i postawę życiową.

      Rodzic nie jest autorytetem dlatego, że jest rodzicem. Rodzic może stać się autorytetem kiedy dziecko widzi w nim mądrość, wartości, które wzbogacają jego życie, czuje się z tym rodzicem bezpiecznie, traktowanie z szacunkiem i godnością. Wtedy rodzic staje się autorytetem. Nie ma innej drogi.

      Czy dla Ciebie autorytetem jest ktoś, kogo się boisz, kto pogwałca Twoją autonomiczność i poczucie godność? Chyba nie, prawda?

      Polecam zapoznanie się z artykułem źródłowym, a nie jedynie opinią autorki bloga. Szczególnie, kiedy chcesz oceniać innych lub metody czy narzędzia.

      Polubienie

  6. muszę przeczytać ten artykuł do którego się odnosisz tutaj, ja jeszcze nie jestem na etapie rozmów z małymi dziećmi, bo ich nie mam, ale lubię takie wpisy czytać 🙂 nieraz obserwuję dzieci koleżanki, które ‚nic nie muszą robić’ to jest straszne, bo na każdym kroku są wyręczane.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Bardzo cieszy mnie, że chcesz się zapoznać nie tylko z opinią autorki, lecz również z materiałem źródłowym. Mam nadzieję, że daje to szersze zobaczenie tego tematu.

      Jeżeli interesuje Cie temat komunikacji dorosły-dziecko czy dziecko-rodzic to polecam dwa cykle, jakie stworzyłam na blogu, o komunikacji właśnie. Chętnie dowiem się jaka jest Twoja opinia:)

      Polubienie

    1. Zachęcam Cię do lektury artykułu źródłowego – nie ma w nim nic, co dotyczy bezstresowego wychowania. A tak w ogóle – to co to znaczy? Dla każdego z nas coś innego, prawda? A jednak wszyscy rozumiemy to negatywnie.

      Tekst jaki napisałam jest o komunikacji i relacjach, a nie bezstresowym wychowaniu. Choć po lekturze wpisu autorki tego bloga, można mieć wrażenie, ze dotyczy on czegoś innego.

      Udanego dnia 🙂

      Polubienie

  7. Ja staram się dopasować moje reakcje do okoliczności. Mogę ustąpić dziecku w błahych sprawach, naprawdę nie muszę zawsze i za wszelka cenę stawiać na swoim. Ale jeśli sprawa jest ważna, wtedy nie ma, że nie chce – dziecko musi posłuchać. Musi umyć zęby, musi mieć zmienioną pieluchę, nie może wchodzić gdzieś, gdzie mógłby sobie łatwo zrobić krzywdę.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Zwróciłaś uwagę, na bardzo ważny wątek – „dopasować moje reakcje do okoliczności” i „naprawdę nie muszę zawsze i za wszelka cenę stawiać na swoim” i to są bardzo ważne elementy dojrzałości rodzica i rozumienia jego roli. Rola rodzica nie jest pokazywanie na każdym kroku, że jest starszy, mądrzejszy i ma władzę.

      I o tym jest tekst jaki napisałam – o szacunku, godności i elastyczności. Nie o wyręczaniu dziecka i kreowaniu sytuacji, kiedy nie ma ono żadnych obowiązków…

      Udanego dnia 🙂

      Polubienie

  8. A ja myślę, że bezstresowe wychowanie jest źle rozumiane i skutki tego są odwrotne do zamierzonych. Gdy patrzę na takich młodych dorosłych, aż czasami żal mi ich, bo nie są w ogóle przygotowani do życia… Myślą, że wszystko im się należy, ruchy mają jak mucha w smole, odporności na stres zero. Nie kategoryzuję, ale widzę mnóstwo takich przypadków.

    Polubione przez 1 osoba

  9. Są rzeczy, które trzeba zrobić tu i teraz: przechodzenie na zielonym świetle, słuchanie zasad bezpieczeństwa. Ale wszystko inne czasem może poczekać. Mi długo zajęło, że można poczekać i nic się nie stanie. Bo zawsze musiałam mieć tu i teraz, za szybka w robieniu czegokolwiek jestem.

    Polubienie

    1. Monika, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. Pokazuje ogromną dojrzałość dorosłego człowieka, jak również elastyczność, która w budowaniu relacji (również. z dzieckiem)m jest tak szalenie ważna.

      Tak, szczególnie w temacie bezpieczeństwa życia – nie dyskutujemy, bo zazwyczaj na negocjacje nie ma czasu. Jednak wtedy, kiedy ten czas jest, warto nauczyć dziecka negocjowania, dialogu, mówienia o tym, co dla niego ważne i o tym, na co się nie zgadza czy też co czuje w danej sytuacji. Jednak to wszystko, wymaga ogromnej dojrzałości…od nas, dorosłych.

      Polubienie

  10. Porozumienie bez przemocy to metoda komunikacji autorstwa M. Rosenberga. Czytałam kilka jego książek i byłam pod wrażeniem skutecznych metod komunikacyjnych jakie wypracował. Nigdzie nie natrafiłam jednak na podobne sformułowania jak te, które przytaczasz. Może ta pani po prostu niezbyt fortunie zinterpretowała zasady? W internecie dużo jest głupot, nie biorę tego zbytnio do siebie. Uważam też, że metody porozumienia bez przemocy tak, jak ja je rozumiem, mogą być stosowane w każdych okolicznościach. Także przez panie w przedszkolu 🙂

    Polubienie

    1. Polecam do zajrzenia do tekstu źródłowego, który przytoczyła autorka.

      Jestem psychologiem z wykształcenia, a Porozumienie Bez Przemocy znam od kilkunastu lat i stosowałam je wielokrotnie w pracy. m.in. w przedszkolu, szkole, ośrodku szkolno-wychowawczym, świetlicy środowiskowej i jako niania.

      Warto zanim się kogoś oceni, przeczytać to, co ta osoba pisze lub ma do powiedzenia 🙂 Wspaniałego fajniedziałku:)

      Polubienie

  11. Poczytałam też cytowany przez Ciebie tekst, za namową jego autorki w rozlicznych komentarzach pod tymże postem 😉

    Powiem Ci, że do mnie idea komunikacji bez przemocy przemawia. Jest ona trudna czasem do osiągnięcia, co niezmordowanie udowadnia mi mój szanowny trzylatek, ale nie jest ani niemożliwa, ani nie wiodąca na manowce. Zaczynając od początku: autorytet to rzeczywiście coś, co trzeba sobie wypracować, a nie coś co jest nam dane z racji bycia rodzicem. Kiedyś, przed dziećmi, miałam totalnie inne podejście (chyba ślepo i bez refleksji powtarzając opinie najbliższych), jednak po narodzinach pierwszego dziecka zaczęłam się tematem bardziej interesować, więcej czytać. Zmieniłam swoje podejście, choć, niestety, w chwilach dużego gniewu, zmęczenia itp, zdarza mi się automatycznie postąpić tak, jak mi wpajano, jak mnie wychowano. I widzę, jakie efekty przynoszą oba te rozwiązania. Np odnosząc się do tego przykładu ze sprzątaniem klocków – dając dziecku przestrzeń na jego własną decyzję bardzo często osiągam pożądany skutek może nie szybciej, ale bardziej… pełnowartościowo? W poczuciu zgody i wzajemnego szacunku i sympatii? Chyba tak to należy określić. Natomiast wymuszając posłuszeństwo przemocą – krzykiem, groźbami, czy nawet klapsami (MOPS nie czyta? ;)) owszem, jestem w stanie osiągnąć zamierzony cel, jednak często w towarzystwie płaczu, buntu, poczucia niezrozumienia, w strachu. Nie podoba mi się taki efekt, szczerze mówiąc i zawsze mam wyrzuty sumienia, że postąpiłam nikczemnie 😉

    Nie jestem przy tym absolutnie zwolenniczną „bezstresowego wychowania” – raczej lubię uciekać się do wykorzystywania „naturalnych konsekwencji” (spodobała mi się ta idea ;)) – choć może czasem reinterpretowanych przeze mnie – i tłumaczenia dlaczego powinno się/nie można robić tego czy owego. Choć jasne, że są sytuacje, gdzie jednak muszę zadziałać stanowczo, uczyć dziecko, że tak jak ono może stawiać granice, tak może to robić każdy. Że ono może nie chcieć posprzątać, ale i ja mogę nie mieć ochoty na zabawę autami 😉
    Ale zgadzam się też oczywiście z tym, że powinniśmy ustalać jakieś reguły – np że sprzątamy po zabawie, że nie chodzimy wokół stołu w trakcie jedzenia, że po posiłku myjemy zęby. Tylko jak nie chce np umyć zębów, to nie zrobię tego siłą. Ale np wie, że bez tego nie ma np zabawy po obiedzie, czy coś. Być może moje postępowanie jest wyinaczoną wersją różnych „szkół”, może jest dziwnym ich mixem…

    W każdym bądź razie, podsumowując ten przydługi wywód: nie chcę, by moje dzieci postępowały tak a nie inaczej ze strachu przede mną. Nie chcę, żeby w przyszłości miały poczucie, że są sytuacje, w których bezwzględnie muszą być komuś posłuszne, że są sytuacje, w których może lepiej się przeciwstawić – oczywiście będąc w pełni świadomym konsekwencji. Tak jak w tym przykładzie z szefem – szef ma prawo ustalać zasady pracy – ja mam prawo się do nich nie dostosować – szef ma prawo mnie zwolnić.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Tak, oczywiście. Chyba właściwie się zupełnie z Tobą zgadzam. Czasem wydaje mi się, że to wszystko kwestia nazewnictwa. U nas zasada jest taka, że deser po obiedzie czy bajka wieczorem to przywilej, który się otrzymuje za współpracę w ciągu dnia. Można go za coś wyjątkowo wrednego, jak np. Walenie siostry z premedytacją kijem po głowie, stracić. Można to nazwać karą, można utrata przywilejów, można przemocą ekobomixzo-spoleczną. Ja mam teraz do czynienia z całkiem spora ilością dzieci i wiem jedno: nie ma jedynej idealnej metody czy podejścia do wszystkich. Dzieci są różne. Niektórym, faktycznie, wystarczy wytłumaczenie. Inne potrzebują świadomości jakiś konsekwencji swoich zachowań. No. Przeszkadzasz w zajęciach teatralnych, to z nich wychodzisz. Ważne jest moim zdaniem nauczenie dzieci działania w grupie. Zwłaszcza jeśli chce się poslać je do publicznego przedszkola lub szkoły. Czasem trzeba umieć przyjmować polecenia. Nawet i dla własnego bezpieczeństwa.

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.