W krainie bocianów, żubrów i złowrogich łosi

67030141_2069143140046408_8699143700392968192_n

– Kochanie, czyż ten szelest łanów zboża nie koi twojej skołatanej miejskim gwarem duszy? – westchnęłam romantycznie i czule uścisnęłam rękę mojego ukochanego męża. Przed naszymi oczami zielone i złociste pasy pól ciągnęły się aż po horyzont. Wśród traw majestatycznie kroczyły bociany. Po aż kiczowato błękitnym niebie płynęły wolno i leniwie puchate obłoczki. Krajobraz tchnął spokojem i ciszą. No, prawie… Za naszymi plecami toczyła się bowiem zawzięta walka o byt. I sens istnienia. Uparcie usiłowaliśmy ją zignorować.

– Mamo, ona mi nie chce oddać pomarańczowego stworka z zielonymi włosami!

– A on mi nie chce oddać kłosa zboża!

– Wymieńcie się jakoś! – wymamrotałam, próbując nie dać się wytrącić ze stanu zachwytu i relaksu.

– Dam Ci stworka, jak pojedziemy do skansenu – usłyszałam sceniczny szept córki za plecami.

– No dobrze – zgodził się ufnie synek. – Mamo, mamo, kiedy pojedziemy do skansenu?

Westchnęłam.

– Już byliśmy wczoraj – wyjaśniłam.

– Hehe – wyrwało się z satysfakcją Pannie F.

– Aaagh! Mamo, to niesprawiedliwe!

Postanowiłam wkroczyć, zanim cichy spokój pól zostanie skażony poprzez rozlew krwi i ogólną masakrę.

– Czy wy moglibyście przez moment być cicho i podziwiać piękno przyrody? Bo jak będziecie tak wrzeszczeć to łoś przyjdzie – dodałam perfidnie.

Nasza miejscowa znajoma, opowiadając nam o zwierzątkach, jakie można spotkać na naszym pięknym Podlasiu, wspomniała przypadkiem, że czasami można mieć szczęście i zobaczyć łosia. Nasz córka bardzo się tym przejęła. Na tyle, że przez większość czasu chodziła po polnych dróżkach krokiem niemalże snajpera, skradając się na paluszkach i rozglądając na wszystkie strony.

– Aaa! Coś się poruszyło w krzakach! – zawyła dziko. – To na pewno łoś! Uciekajmy!

– Córka, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że łoś nie jest krwiożerczą bestią? – zapytałam po raz kolejny tego dnia.

– Ale jest duży! I ma łopaty! Może nas zadeptać! Wracajmy!

– Chodźmy dalej. Wiecie, że mamy szansę dotrzeć do Bugu? To już niedaleko – zdecydował mąż.

– Tylko niech mi żadne  nie wchodzi do wody! – powiedziałam stanowczo.

– Dlaczego? – rozległ się pełen rozczarowania dwugłos. Jeśli chodzi o zamiłowanie do pluskania się w każdym napotkanym bajorku, rzece czy kałuży, to nasze dzieci przejawiały wyjątkową zgodność. Której brakowało im w każdej innej dziedzinie życia.

– Bo to granica z Białorusią i mogą do nas strzelać – odpowiedziałam lekko niepewnie.

– Gdzie wyście nas zabrali na wakacje? – oburzyła się córka – tu chodzą straszne łosie, tam strzelają!

– Naprawdę mogą strzelać do nas biali rusianie? – synek zapytał z większą ekscytacją niż strachem.

– Mało prawdopodobne, ale lepiej nie ryzykować. A łosie, na litość boską, naprawdę nie siedzą w krzakach z nożem i widelcem i nie czekają, aby cię zjeść! Czy zadeptać! Nie ma czego się bać!

– A ty się boisz much. I myszy – wytknęła mi córka.

Miała rację. Pola i lasy oglądane z dala miały dla mnie nieodparty urok. Natomiast z zupełnie bliska lekko przerażały mnie ilością malutkiego życia kłębiącego się na każdym centymetrze sześciennym ziemi, roślin i powietrza.

Właśnie strząsałam z siebie kolejne komary i inne fruwające stwory, usiłujące najwyraźniej założyć gospodarstwo domowe i zacząć nowe szczęśliwe życie w różnych ciepłych zakamarkach pod moją bluzką, kiedy usłyszałam straszliwy krzyk za plecami.

– Jezu! Co się stało? Przyroda cię zaatakowała?

– Tak! – moja córka zdecydowanie jest moją córką. I przejęła po mnie duszę mieszczanki. – Zaatakowała! Biedronka!

– Lepiej niż łoś – mruknął mąż.

I tak to nam się żyło tydzień na tej wsi spokojnej, wsi wesołej… Muszę przyznać, że dzieci bardzo szybko przestawiły się z miejskiego trybu życia. Zwłaszcza od momentu, kiedy nasza cudowna, kochana i bardzo cierpliwa pani gospodyni pozwoliła im asystować przy wyprowadzaniu i oporządzaniu krowy. Łosia na wolności nie spotkaliśmy, ku wielkiej uldze Panny F. i cichemu rozczarowaniu mojego męża. Za to bociany, koniki, owce, ślady lisów i śpiewy ptaków otaczały nas ze wszystkich stron.

Co warto zobaczyć z dziećmi na Podlasiu?

Muszę przyznać, że to przepiękny, bardzo czysty i interesujący pod względem przyrody i historii region Polski. My mieszkaliśmy niedaleko Janowa Podlaskiego, i poza długimi spacerami po polach i zagajnikach (podczas których wciąż pchały mi się na usta cytaty „gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała…”) odbyliśmy kilka fantastycznych wycieczek.

Jeśli jesteście na Podlasiu, a nie wyobrażacie sobie wakacji bez wymoczenia chociaż nóg w wodzie, można skorzystać z miejskiej plaży w Siemiatyczach. Pojechaliśmy tam w jeden upalny dzień, który nam się przytrafił, i dzieci były zachwycone. Tyle, że one byłyby zachwycone jakimkolwiek zbiornikiem wodnym, do którego pozwoliłabym im wejść po szyję i się pluskać na dmuchanym krokodylu. Jak dla mnie, plaża i woda mogłaby być trochę czystsza. Na kwadratowym pomoście jeden z narożników, drewniany domek, przechylił się smętnie do wody i jak na razie zawisł w takim stanie, opatrzony taśmą „zakaz wstępu”. Ale duże parasole są, mały placyk zabaw obok jest, parking nieopodal także, tłumów za to, przynajmniej w dzień powszedni, brak, więc można korzystać.

65693463_513467722726769_5297879487176769536_n

Oczywiście znajdując się nieopodal Janowa Podlaskiego należy zajrzeć koniecznie do sławnej, a ostatnimi czasami i osławionej, stadniny. Nie jestem specjalistką od koni ani od stajni (do tych ostatnich zresztą wstęp nie jest dozwolony), więc co do dobrej zmiany się nie wypowiem. Konie w każdym razie są, mrowie ich a mrowie, wyglądają z mojej perspektywy na zadowolone. Ciekawostką jest malutki cmentarzyk dla najbardziej zasłużonych koni. Plusem jest też, że stamtąd w 20 minut można dojechać do Białej Podlaskiej, w której znajduje się jedna z lepszych restauracji, jaką mieliśmy okazję w czasie naszych podróży odwiedzić. Sielska na ulicy Jatkowej, tuż przy ryneczku z fontannami. Dania ogromne, przepyszne, inspirowane staropolską tradycją. Wystrój bardzo klimatyczny, ludowy. No i co dla nas najważniejsze – kącik dla dzieci. Niewielki, ze stoliczkiem do rysowania, kolorowankami i dwoma bujanymi konikami, ale ci, co mają małe dzieci, na pewno zdają sobie sprawę, że czasem taki kąt ratuje głodnemu rodzicowi życie. A przynajmniej nastrój i szansę na spożycie obiadu.

66840081_2213397652048395_7234991767253155840_n

Jadąc w drugą stronę, dotarliśmy do Pokazowego Rezerwatu Żubrów przy drodze Białowieża – Hajnówka. Na pewno warto się tam wybrać. Na nas największe wrażenie zrobił żubroń, natomiast Panna F. miała wreszcie okazję zobaczyć z bliska łosia („ee, nie jest aż taki straszny” – skomentowała. Podróże kształcą i wychowują 😉 Poza tym są koniki, dziki, sarenki, wilki. I drewniany placyk zabaw. Nie wiem jak inne dzieci, ale nasze zdecydowanie potrzebują takich rozrywkowych przerw w zwiedzaniu i oglądaniu nawet najfajniejszych zwierzątek. Bardzo doceniam, że takie miejsca. gdzie można poskakać, wyszaleć się i rozprostować nogi są w coraz większym stopniu instalowane przy rezerwatach, parkach czy muzeach.

67137177_2363806830574138_7550573912485003264_n

Niedaleko od rezerwatu, w Białowieży, znajduje się Skansen Architektury Drewnianej Ludności Ruskiej Podlasia. To już coś zdecydowanie bardziej dla mnie niż dla dzieci, ale pozwoliwszy im się wyszaleć na drewnianych pieńkach, tyrolce i huśtawkach doszłam do wniosku, że wytrzymają teraz odrobinę etnografii w swoim życiu. Skansen jest niewielki, 40 minut na obejście go wystarczy w zupełności, ale chaty, wiatraki i kapliczka ślicznie wkomponowują się w krajobraz. W dwóch chatach można obejrzeć także wyposażenie wnętrza.

66618185_2932564390094149_4596934047011176448_n

Już w powrotnej drodze wstąpiliśmy do prawdziwej Chatki Baby Jagi. Znajduje się ona nie za siedmioma górami, nie za siedmioma rzekami, ale w Orzeszkowie na skraju Puszczy Białowieskiej. Chatka jest urocza, kolorowa z zewnątrz, pełna półmroku, tajemniczych eliksirów i przerażających niespodzianek w środku. Można ugotować zupę dla czarownicy, sprawdzić, jak wygodne jest jej łóżko na zapiecku, zjeść pysznego (i z pewnością zaczarowanego) piernika. Odważni mogą także wejść do pieca i do lochów, w których czarownica trzymała niegrzeczne dzieci. W dodatku od bardzo miłej pani (która opiekuje się chatką Baby Jagi w czasie, gdy właścicielka poleciała na miotle do sąsiadki na herbatkę) otrzymujemy magiczny kryształ i instrukcję do gry terenowej, podczas której możemy odnaleźć zaklęcie spełniające życzenia. Fajna zabawa, w sam raz dla dzieci w wieku 4-8 lat. Nasze były zachwycone, przejęte i bardzo zaangażowane we wszystko, co się działo.

66809438_840619252978856_4742678397786783744_n

Bardzo urokliwym i nie do końca odkrytym przez turystów miejscem jest ścieżka przyrodnicza prowadząca przez rezerwat Szwajcaria Podlaska. To wyjątkowo urokliwe miejsce. Droga prowadzi poprzez  pola na wysokie skarpy nad płynącą wartko rzeką, tworzącą malownicze zakola. Po drugiej stronie rozciąga się już Białoruś (ale nie strzelają). Na ścieżce, ku mojemu lekkiemu przerażeniu i ogromnej radości Średniego, znaleźliśmy ślady i odchody lisa. Jako swój wielki sukces zaliczam, że udało mi się zniechęcić go do wzięcia znaleziska w kieszeni do domu.

66380146_479364242868535_7714339632502013952_n

Pisząc o wędrówkach po Podlasiu, nie sposób zapomnieć o cudnych błękitnych cerkwiach, typowych dla tego obszaru. Tuż przy białoruskiej granicy, ukryta wśród lasów, znajduje się prawosławna Koterka. I kiedy piszę „tuż przy granicy” nie jest to żaden zwrot stylistyczny. Jechaliśmy sobie grzecznie drogą na wieś Tokary, tak jak nam nawigacja pokazywała, gdy nagle przed nami pojawił się graniczny szlaban. Ja, już spanikowana, że zaraz naruszymy terytorium innego kraju, a  tu nawet paszportów nie mamy ze sobą, drę się „Zawracaj! Zawracaj natychmiast!”. Mąż chcąc wykręcić zjechał na lewo, a tam dosłownie kila metrów przed granicą rozpościerał sie widok na tą niebieską architektoniczną perełkę. Sanktuarium powstało tu na pamiątkę wizji chłopki Eufrozyny, która utrzymywała, że podczas prac w polu ukazuje jej się Matka Boska. Około 1852 r. postawiono w tym miejscu krzyż i zaczęły się pielgrzymki do uroczyska. Kościół jednak zadecydował, że żadnego widzenia ani cudu nie było. Wierni nie zaakceptowali tej decyzji. Dopiero w 1909 r. biskupi zgodzili się na budowę cerkwi w miejscu pielgrzymek. Było to spore wyzwanie architektoniczne ze względu na podmokły teren i jego ukształtowanie. Cerkiew jednak stoi do dzisiaj i raduje oczy tych śmiałków, którzy niezrażeni słabym oznakowaniem trasy dotrą poprzez knieje do celu.

Inną, robiącą prawie takie same wrażenie niebieską cerkiew widzieliśmy we wsi Mielnik. Oprócz cerkwi godne zobaczenia jest z pewnością Góra Zamkowa z ruinami starego kościoła u podnóża oraz działająca kopalnia kredy. Można ją obejrzeć z wysoka z platformy widokowej na ulicy Duboisa. Kreda wydobywana w tym miejscu ma nawet 60 mln lat. Obecnie roczne wydobycie kredy wynosi około 60 tys. ton. Zwiedzanie kopalni jest możliwe niestety tylko dla grup zorganizowanych.

Dużo jeszcze pewnie mogłabym pisać o pierwszej części naszych wakacji, ale dzieci już się dobijają. Jeśli znacie jeszcze jakieś ciekawe miejsca na Podlasiu, do których tym razem nie daliśmy rady dotrzeć, dajcie znać w komentarzach. Z pewnością tam jeszcze wrócimy 🙂

43 myśli na temat “W krainie bocianów, żubrów i złowrogich łosi

  1. Piękne to Podlasie. Dla mnie to nadal nieodkryty region. Ciagle mam go w głowie ale jak tylko patrzę na czas dojazdu tam to uświadamiam sobie, ze szybciej dolecę do Grecji. Ale ciągnie mnie tam ta piękna przyroda i cisza. O tak… takiej ciszy nie ma nigdzie indziej.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Nigdy nie byłam w tych stronach.
    Dzieci już duże,więc mi nie grożą podobne sytuacje.
    Piękne jest Podlasie i coraz bardziej marzę,aby tam pojechac.
    Cerkiewki,rezerwaty,pola,rzeki i mnóstwo ciekawych miejsc.
    Pięknie to opisałaś.Sielsko i anielsko ,tak jak lubię.
    Zdjęcia pełne ciepła i uroku.
    Pozdrawiam!-)

    Polubione przez 1 osoba

  3. Podlasie jest takie specyficzne , inne, znam je trochę dzięki pewnej osobie, która długie lata tam mieszkała, warto odwiedzić i zwiedzić 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  4. Wspaniale spędziliście i rodzinnie czas. Kiedy doszłam do atakującej biedronki, wybuchnęłam śmiechem. I towarzyszył mi on do końca tekstu, ba… towarzyszy nadal. A widoki cudne. Nie byłam jeszcze z mężem na Podlasiu – warto to zmienić.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Kocham Mielnik, to moje ukochane miejsce na wschodzie, byłam tam pierwszy raz 20 lat temu, mój tata pracował w Adamowie, parę km dalej i pojechałyśmy do niego z mamą, mieszkałyśmy dokładnie naprzeciw cerkwi, potem wielokrotnie tam wracałam, pięknie się tam odpoczywa. A Wasze rozmowy, cóż, jakbym słyszała nas 😀

    Polubione przez 1 osoba

  6. Widzę, że moje okolice były zwiedzanie, brakuje mi tu dworku w Cieleśnicy i pełnych ziół ogrodów, nie wiem czy byliście w Serpelicach (tam jest też kąpielisko przy samym Bugu) i Neplach ale od Janowa to już całkiem blisko, a jak się kąpać to tylko nad jezioro Białe!

    Polubienie

  7. Podlasie odwiedziłam raz w życiu tak na szybko i jest na mojej liście miejsc do zobaczenia.Ja polecam Suwalszczyznę- spędziłam tam kolejne wakacje.Klimaty jak na Podlasiu,natura,cisza,jeziora i setki bocianów…mam córkę w podobnym wieku jak Panna F. i była zachwycona poznawaniem tego mało odwiedzanego zakątka Polski

    Polubione przez 1 osoba

  8. Mieszkam na Suwalszczyźnie i u nas również można znaleźć podobne, ciekawe miejsca. Uwielbiam spędzać czas na takich wycieczkach z rodziną, mam nadzieję, że szybko wszystkowróci do normy i będziemy mogli cieszyć się życiem i piękną okolicą.

    Polubione przez 1 osoba

  9. Ty jesteś dla mnie święta. Ja mam jedno dziecko i krew mnie czasami zalewa. A Ty? Troje. I potrafisz tak ze spokojem im wszystko tłumaczyć. Coś fantastycznego!

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.