Co z tym seksem

bed-1822497_1280

Za nami Walentynki. Święto zakochanych i chorych na epilepsję. O tym drugim znaczeniu tego dnia rzadko się pamięta, za to moje usiłowania, aby świętować radośnie pierwsze, przepłaciłam potężnym kacem (wypiłam tylko dwa kieliszki wina, drodzy państwo, to już starość). No i na tym kacu naszło mnie na rozmyślania co do seksu. I cenzury.

Moje zdanie co do cenzurowania książek i w ogóle dzieł artystycznych od lat było niezmienne: zdecydowanie przeciw. Artysta ma swoje prawa do tworzenia światów i postaci, jakie mu się żywnie podobają, a odbiorca ma pełne prawo do głosowania za lub przeciw za pomocą portfela. Coś ci nie pasuje, nie kupujesz. Pomysły, aby zakazać ukazywania w sztuce jakichś idei, poglądów, tudzież nakazać przedstawianie je w ściśle określony sposób uważałam za zamach na wolność artystyczną. Lecz co w takim razie z zabronionymi przez prawo czynnościami? Nie chciałabym w żaden sposób mieć do czynienia z książką, która propagowałaby lub przedstawiałaby w pozytywny sposób pedofilię. Z drugiej strony  „Lolita” Nabokova, opisująca erotyczną obsesję na punkcie dwunastolatki, jest uznawana za jedno z arcydzieł literatury światowej. Kontrowersyjna, bulwersująca, ma z pewnością dużą wartość artystyczną. Gdyby trzymać się ściśle zasady, że publikowane powieści powinny być nieskazitelne pod względem moralnym i prezentować tylko słusznie ideowo postawy, „Lolita” nie powinna się w ogóle ukazać. A jednak jej rola i znaczenie dla kanonu europejskiej kultury jest niezaprzeczalna.

Ostatnio usiłowałam przeczytać książkę, której z dziełem Nabokova nie da się nawet porównać pod względem wartości literackiej, niemniej jednak która odbiła się szerokim echem w mediach zajmujących się współczesną literaturą. Mowa o „365 dniach” Blanki Lipińskiej. Zazwyczaj staram się być łagodna w ocenach pisarskich wysiłków, z nadzieją, że jeśli uda mi się kiedykolwiek cokolwiek wydać, to inni będą łagodni wobec mnie. Tu jednak nie dam rady ukryć swojego poglądu, że powieść ta jest koszmarnie napisana pod względem stylistycznym i logicznym. W sierpniową noc na Sycylii palą w kominku (wiadomo, trzeba jakoś walczyć  z dzikim mrozem), główna bohaterka jest głupia jak but, a główny bohater jeszcze durniejszy. Laurze tajemnicza choroba serca włącza się jedynie wtedy, kiedy autorka potrzebuje wyłączyć ją na jakiś czas z akcji (pewnie po to, aby zastanowić się, co dalej), natomiast kompletnie nie przeszkadza  naszej romansowej heroinie chlać do upadłego oraz nie przysparza jej najmniejszych rozterek, kiedy budzi się w obcym miejscu bez swoich leków. Massimo, genialny i wszechmocny szef mafii, zatrudnia beznadziejnych ochroniarzy, co nie mają wystarczająco dobrej kondycji, aby dogonić chorą na serce kobietę zasuwającą po bruku na szpilkach. Już daruję sobie opisy, jak on trzyma ją za ramię i patrzy z podziwem na jej półnagie ciało, a ona się odsuwa i idzie, idzie, idzie… (do cholery, nawet goryl nie ma tak długich rąk). No nic to, zdarza się, pisać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej.

Bardziej niepokoi mnie warstwa obyczajowa tej książki. Z tego, co czytałam, autorka chwali się w wywiadach, że chciała zmienić sposób patrzenia Polek na seks i związki oraz nauczyć ich czegoś nowego. Zatem jakąż to wiedzę my, zapyziałe i nienowoczesne madki polki i młode dziewice, możemy wynieść z tej pasjonującej lektury?

  •  że jeśli gwałci przystojny i bogaty, to nie jest to gwałt (patrz scena ze stewardessą na pokładzie samolotu, którą Massimo w bardzo brutalny sposób zmusza do seksu oralnego)
  •  że facet nie musi podczas stosunku brać pod uwagę życzeń i potrzeb swojej partnerki (-„nie mam na to ochoty” -„tak, wiem” i robi swoje)
  •  że syndrom sztokholmski w narodzie jest silny i jeśli facet porywa, przymusza, straszy śmiercią bliskich, ale za to więzi w luksusowych warunkach i zabiera na markowe zakupy, to wszystko jest w porządku.

Tak, rozumiem, to tylko literatura, i to nie roszcząca sobie pretensji do bycia szczególnie ambitnym gatunkiem. Czy zatem można od niej wymagać, aby przedstawiała słuszny i „właściwy” obraz związku? I jaki miałby to być? Partnerski, tradycyjny, schabowy z mizerią w niedzielę, wspólne spontaniczne podróże w nieznane, podejmowanie decyzji we dwoje? Literatura powinna, moim zdaniem, odzwierciedlać złożoność świata. Pokazywać różnych ludzi, różne pragnienia, marzenia, systemy wartości. Także zapewne takie, w których najwyższym priorytetem jest torebka od Gucciego. Inna sprawa, że oczekuję od bohaterów książek i filmów choć odrobinę emocjonalnej i psychologicznej wiarygodności.

No dobrze, czyli uważam, że „365 dni” literaturą wysokich lotów nie jest. Ale czy jest szkodliwa? Moim zdaniem tak. Robi szkodę w dzisiejszych czasach, kiedy mnóstwo osób próbuje walczyć o równość w relacjach między kobietą a mężczyzną, , o to, że „nie” w seksie znaczy „nie”, a nie „no może, jak się postarasz lub będziesz bardzo naciskał”.  Obawiam się, że ta książka może narobić bałaganu w głowach, zwłaszcza młodym kobietom i mężczyznom.  Massimo w książce jest przedstawiony jako brutalny, bezwzględny, nie zważający na uczucia i potrzeby kobiet gwałciciel, który bierze, co chce i robi, co chce. Wygląda na to, że według autorki  jego uroda i pieniądza dają mu do tego prawo.

Z drugiej strony, to tylko książka. To odbiorca decyduje, co z niej weźmie i jaką wartość wyciągnie. Jeśli potraktuje się to z dużym przymrużeniem oka, w kategoriach kobiecych fantazji, to któż ma prawo decydować, o czym mamy prawo marzyć? Niemniej jednak w kontekście społecznym jest to pozycja, która nie reprezentuje sobą pozytywnych wzorców.

I tu cały smaczek. Jedyna rzecz właściwie, która naprawdę mnie w tej sprawie bulwersuje. Wiecie, kto zajmuje się wydaniem i bardzo intensywną promocją „365 dni”? Wydawnictwo Agora. To samo, które w marcu 2019 r. w ramach walki z seksizmem wykupiło i zamknęło czasopismo erotyczne „Twój weekend”. „Chodzi o symboliczny koniec epoki uprzedmiotawiania kobiet” – skomentowała wówczas to wydarzenie Agnieszka Siuzdak, dyrektor pionu Gazeta.pl.

Komentarza pani Agnieszki w sprawie promowania uprzedmiotawiania kobiet w „365 dniach” jakoś nie znalazłam. Jeśli ktoś jakiś by znalazł, byłabym wdzięczna za podesłanie. Z czystej ciekawości. Może bym zrozumiała, jaka jest różnica między erotycznym czasopismem dla facetów, zawierającym roznegliżowane zdjęcia kobiet i teksty na temat seksu, a książeczką  przedstawiającą kobietę jako głupią i pustą laskę, która za zakupy w ekskluzywnych butikach godzi się na uwięzienie i molestowanie. Bo serio, może zgłupiałam już od tych pieluch i opieki nad całą masą dzieci, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego świerszczyk z erotycznymi zdjęciami modelek, które wyrażają zgodę na ich publikację i zarabiają na tym kasę, jest „seksistowskim uprzedmiotawianiem kobiet”, z którym trzeba zrobić porządek, a przedstawianie przemocowca jako ideału męskości to super nowoczesna literatura, której należy się promocja wszem wobec.

Ale jak nie wiadomo, o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze.

19 myśli na temat “Co z tym seksem

  1. Kasiu, ale pokazałaś pazura! To mi się podoba, bo pewne sprawy są oczywiste. Jednym więcej wolno, a drugim już nie. Mężczyznom bardziej wypada, niż kobietom. Nie ma odstępstwa od reguły, że należy promować wzorce dobre, a wszelkie zło powinno być nazwane złem…Nie w domyśle tylko wprost! A z seksem to, co zawsze, był, jest i będzie. Gratuluję artykułu i ślę pozdrowienia!

    Polubione przez 1 osoba

  2. Nie czytałam tej książki, filmu też nie widziałam i ogólnie nie kusi mnie to wszytsko. Temat sexu stał się zbyt wykorzystywany w takich dziełach co robi niesmak. Oczywiście nie uważam, że to temat tabu, ale czasem jest przesadny

    Polubienie

  3. Oj tak, ta książka jest straszna. Mało tego, póki patrzeć na nią jak na słabą podróbkę „50 twarzy grey’a”, to jeszcze da się to znieść. Jednak kiedy słucha się Autorki tej jakże cudownej powieści (tak, wielu polaków twierdzi, że dzięki niej ma lepsze życie seksualne), to można się załamać. Tyle, że da się zauważyć, że nasze społeczeństwo zamiast coraz lepiej do edukowane, mądrzejsze, robi się coraz głupsze…

    Polubione przez 1 osoba

  4. Ja nadal podchodzę do „dzieł” jak Gray czy 365 dni jak do jeża. Boję się tego trywializowania, języka, słabego warsztatu literackiego… Boję się, ze tylko stracę czas. Ale cenzura to tez nie to.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Czytam sporo książek tego typu i powoli zaczyna mnie drażnić to że kobieta w nich zawsze jest głupia, uległa albo nie ma wyboru, a facet nad nimi góruje. Chciałabym poznać jakąś historię gdzie role są odwrócone – ciekawe czy taka jest już napisana? heh/

    Polubione przez 1 osoba

  6. Nie czytałam książki, ale z tego co czytam o niej i o filmie to uznałam że szkoda mojego czasu na takie „dzieła”. Tak samo ten słynny Grey czy jak mu tam… Pierdoły i cyrk na kółkach.

    Polubienie

  7. Kasia, dzięki za ten wpis. Pośmiałam się z rana. Zgodzić się mogę z Tobą tylko po części. Tak jak wspomniałaś, to od czytelnika zależy, co z danej książki wyniesie. Feministki uważają, że ta książka uwłacza kobiecie. A z drugiej strony jest spełnieniem fantazji niektórych kobiet. Ja uważam, że to jest fikcja literacka i tak ją trzeba traktować. Mi osobiście książka się bardzo podobała. A bohaterka jest poniekąd głupia, to fakt. Ale to jest postać wymyślona. Tak miała wyglądać. A jeśli się komuś nie podoba, to trudno. Ona miała taka być, bu ta historia miała sens.

    Polubienie

  8. Bardzo ciekawy wpis. Nie czytałam polskiego Greya (oryginalnego Greya też nie) i prawdę mówiąc chyba nie zamierzam… Choć teraz,po lekturze Twojego wpisu, może i zobaczę film, bo na książkę tego typu raczej szkoda mi czasu:) Można to potraktować jako taką ciekawostkę społeczno-kulturową… Ale nie ma się co dziwić.. Żyjemy w czasach kultury niskiej…. 😦

    Polubienie

  9. Jak dobrze, że trafiłam na Twój wpis. Zgadzam się z Tobą we wszystkim. Ostatnio w internetach widziałam ten tytuł ”365 dni” i miałam sobie sprawdzić o co z tym chodzi. I teraz już wszystko jasne.

    Polubione przez 1 osoba

  10. W każdym przypadku są lepsze i gorsze książki. Każdy ma inny gust. Ale muszę przyznać, że sama próbowałam przeczytać pierwszą część i jakoś mi nie szło przez nią przebrnać.

    Polubienie

  11. Twój Weekend to było moje drugie czasopismo za czasów podstawówki, które „prenumerowałem”… Pierwszym było „Bravo”

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.