Jedziemy na pendzoki!

103122425_719712148765905_2173577829180250988_n

Pogoda ostatnio zrobiła się idealna na wycieczki. Uwielbiam lato! Oczywiście tegoroczne jest trochę inne niż poprzednie. W związku z epidemią trzeba być ostrożniejszym, polewać się płynem dezynfekcyjnym, nie wchodzić zbytnio w tłum i nie pozwalać dzieciom lizać klamek. Z powodu tych obostrzeń darowaliśmy  sobie na razie zwiedzanie dużych obiektów zabytkowych. Na wiosnę oblecieliśmy większość podwarszawskich łączek i lasków, żeby zapewnić dzieciom ruch i kontakt z przyrodą, a teraz zachciało nam się dalszych wypraw. No i ostatnio mężowi przyszło do głowy, aby spełnić jedno ze swoich wielkich marzeń: przejechać się ze mną na rowerze.

Tu czas na krótkie wyjaśnienie, czemu, zdawałoby się, to całkiem nieprzesadne i zwyklutkie pragnienie jest w naszym wypadku trudne do realizacji. Otóż nasza rodzina jest pod względem rowerowym mocno podzielona. Mąż i córka są fanami jednośladów, synowie czują się lepiej na pojazdach trzykołowych, natomiast ja z każdego roweru spadam. Albo od razu, albo po przejechaniu kilku metrów, niemniej jednak nieuchronnie. Problemy z błędnikiem. Mój mąż boleje nad tym nieustannie od czasów narzeczeńskich, kiedy to mieliśmy ostatnią próbę wspólnej rowerowej wycieczki. Zakończyła się ona dość szybko, po tym, jak z mało romantycznym i mocno niecenzuralnym okrzykiem zjechałam ze ścieżki, przejechałam przez kolczaste krzaki i rozwaliłam sobie kolano oraz łokieć na wyboistej łączce.

To zakończyło temat rowerowy na dość długo. Ale teraz, kiedy córka także wyrasta na fankę kolarstwa, doszłam do wniosku, że nie ma lekko, trzeba się w sportowe rodzinne wyprawy włączyć. Pomyślałam o tandemie. Może pod ścisłą kontrolą męża miałabym mniej kłopotów z równowagą?  Co jednak zrobić z najmłodszymi członkami rodziny? Jeden może zasiąść na foteliku z tyłu, ale co z drugim? Ach, gdyby tylko wymyślono rower na czworo lub więcej osób…

I wyobraźcie  sobie, okazało się, że jak najbardziej takowe istnieją! Nazywają się pendzoki. Są to czterokołowe, dość szerokie rowery dla czterech osób. Fotele są regulowane, co umożliwia aktywną jazdę  dzieciom już od szóstego roku życia (nasz pięciolatek także dawał radę). Każdy z użytkowników ma możliwość zmiany przełożeń oraz regulowania biegów, w zależności od kondycji. Pendzokiem kieruje jedna z osób siedzących w drugim rzędzie, co może zapobiec sytuacji, kiedy każdy z pedałujących usiłuje jechać w inną stronę (potrafię to sobie wyobrazić na przykładzie moich uroczych potomków). Z tyłu znajdują się siedzenia do przewozu trójki małych dzieci, wyposażone w pasy bezpieczeństwa. To naprawdę świetny pojazd na wyprawy rodzinne. Pozycja foteli i stabilna konstrukcja umożliwia przejażdżki również osobom niepełnosprawnym.

Decyzja zapadła zatem szybko: jedziemy do wypożyczalni takich cudeniek! Drobiazg, że najbliższa wypożyczalnia znajduje się 240 kilometrów od naszego domu, a dojazd do niej według map Google zajmuje trzy godziny, kompletnie nie spędzał nam snu z powiek. Co to dla nas! Nie takie dystanse się robiło. Może niekoniecznie tylko po to, by przejechać się godzinę lub dwie na rowerze, ale co tam. Jak szaleć to szaleć!

No i się wybraliśmy. Bardzo wcześnie rano. To nie jest dla mnie najlepsza pora dnia. Mój mózg ostatnio zaczyna działać około godziny dziesiątej. Pewnie to tłumaczy fakt, że zapakowałam do torby kilkanaście par dziecięcych majtek i spodenek na zmianę, za to żadnych koszulek i ani jednego opakowania mokrych chusteczek. Pakowałam tę torbę niemrawo, popijając kawę i przygotowując śniadanie dla trójki moich żarłoków. Coś tam do mnie przez mgłę porannego otumanienia dotarło, że Tuptuś kręci się wokół moich nóg prawie cały czas i wyjątkowo często dopomina się o jedzenie. Nie na tyle jednak, aby wzbudziło to moje wątpliwości, czy aby na pewno dobrze jest dla trzylatka przejadać się przed dość długą drogą samochodem. Bananek, jogurcik, kanapeczka, mus owocowy… Wszystko znikało w nienasyconej buzi. Co mogło pójść nie tak?

– Mamo, Tuptuś na mnie pluje! – usłyszeliśmy żałosny krzyk z tyłu po jakiejś pół godzinie jazdy.

– Tuptusiu, nie pluj – powiedziałam automatycznie.

– Mamo, Tuptuś chyba nie pluje! Chyba mu niedobrze! – dobiegło mnie jeszcze bardziej rozpaczliwe wołanie z tylnego siedzenia.

Rzeczywiście. I to był właśnie ten moment, kiedy odkryłam, że przy trójce małych dzieci naprawdę warto na wycieczki zabierać ze sobą mokre chusteczki i choć jeden cały zestaw ubraniowy na przebranie. Niestety, było już za późno. Po krótkiej debacie – zawracać czy nie jechać dalej – zdecydowaliśmy się kontynuować naszą wyprawę. Nawet nie pytajcie, w jaki sposób udało nam się doprowadzić Tuptusia do stanu względnej używalności. Powiem jedynie, że wkładanie spodni zamiast bluzki to nie jest dobry pomysł. Nasza najmłodsza pociecha ruszyła w końcu w dalszą drogę w przeciwdeszczowej kurteczce nałożonej na gołe ciało i z wielce obrażoną miną.

– Chyba nie zdążymy na umówioną godzinę wypożyczenia pendzoka… – stwierdziłam z niepokojem, patrząc na zegarek.

– Rzeczywiście. To ja zadzwonię i powiem, że się spóźnimy pół godziny – przytaknął mąż.

Jechaliśmy dzielnie dalej. Godzinę później okazało się, że to nie koniec naszych problemów.

– Kochanie, chyba kończy nam się benzyna. Jakbyś zauważyła jakąś stację po drodze, to dawaj znać – ogłosił z dość niepewną miną mój mąż.

– Ok, spoko. A ile jeszcze możemy ujechać? – zapytałam wyluzowana.

– Hmm… No tak dwadzieścia jeden kilometrów. Mniej więcej.

– Co takiego?  – Mój wewnętrzny luz przeszedł mi jak ręką odjął. – A co, jak nie znajdziemy żadnej przez te dwadzieścia jeden kilometrów?

– Bo ja wiem… Chyba zostaniesz z dziećmi w samochodzie, a ja pójdę na piechotę poszukać najbliższej.

Nie wiem, czy to był żart, ale kiedy tylko wyobraziłam sobie nie wiadomo jak długi pobyt z rozczarowanymi, marudzącymi dziećmi, w dusznym samochodzie gdzieś na skraju drogi, w te pędy rzuciłam się nastawiać GPS-a w komórce.

– Tu chyba będzie niedaleko stacja! Zjeżdżaj! Zjeżdżaj, teraz! – zawyłam jak potępieniec z otchłani.

Mąż zawrócił niemal w  miejscu z piskiem opon. Zjechaliśmy w wąską, niemalże polną dróżkę.

Jechaliśmy. I jechaliśmy. Dróżka robiła się coraz węższa. Odrobinę nas podrzucało na wertepach.

– I gdzie ta stacja? – zapytał słodkim głosem mąż.

– Hmm… Wedle wytycznych powinna być właśnie tutaj. – stwierdziłam.

Popatrzyliśmy oboje smętnym wzrokiem na rozciągające się przed nami pole kapusty.

– Chyba coś mi źle GPS pokazał… – wyznałam cicho.

Mąż zazgrzytał zębami.

– Ale kolejna stacja jest za dziewięć kilometrów! – wykrzyknęłam uradowana. – Tylko trzeba zawrócić!  Na ile jeszcze starczy nam benzyny?

– Na dziesięć kilometrów – powiedział pełnym zgrozy tonem mąż, rzucając okiem na deskę rozdzielczą.

Włosy uniosły mi się dęba do góry…

Na szczęście następna stacja znajdowała się już na swoim miejscu. Zatankowaliśmy. I spóźniliśmy się na pendzoki zaledwie dwie godziny.

I wiecie co? Było cudownie! Ten sposób pedałowania spodobał się całej rodzinie. Ośrodek Edukacji Ekologicznej w Lasach Janowskich absolutnie podbił nasze serca. Było ciepło i słonecznie. Ptaszki śpiewały, owady bzyczały, roślinki wokół kwitły i pięły się do góry jak dzikie. Dzieci się śmiały, karmiły kaczki, dzielnie pedałowały i zajadały się lodami. Nawet Tuptuś się rozchmurzył. Zwłaszcza porcja zimnych słodkości przypadła mu do gustu. Na szczęście  w powrotnej drodze obyło się bez żołądkowych perturbacji.

Po Lasach Janowskich można jeździć oczywiście także zwykłymi rowerami. Z innych aktywności dostępne są również spływy kajakowe i jazdy samochodami terenowymi. Wszystko można zobaczyć sobie na tej stronie. Jakby ktoś szukał inspiracji na czerwcową wycieczkę, to warto zerknąć.

Tylko jeśli jedziecie z małymi  dziećmi, to na wszelki wypadek zabierzcie ze sobą mokre chusteczki…

6 myśli na temat “Jedziemy na pendzoki!

  1. Z Lublina mamy tylko 70 km! Zapisuję w kajeciku jako rzecz do zrobienia w tym roku! Dzięki za pomysł. Ja mam panienkę co pawiami rzuca w aucie więc chusteczki mamy na stałym wyposażeniu samochodu 😀

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.