Złamane serce z piernika

lemon-slices-232210_1280

Moja córka uwielbia wyżywać się plastycznie. Ma do tego dryg, zamiłowanie i, powiedziałabym nieskromnie, talent.  Toteż była uszczęśliwiona, kiedy dostała w szkole zadanie dla chętnych do zrobienia podczas przerwy świątecznej. Miała przeczytać „Jasia i Małgosię” i skonstruować domek czarownicy.

Jak ona się na to cieszyła! Ile miała pomysłów! Poprosiła mnie tylko o taśmę klejącą i stare pudełka i zabrała się do pracy. Siedziała przy tym i dłubała godzinami. Stworzyła zupełnie sama domek z kartonu, ze spadzistym dachem i trochę odstającym kominem, pomalowała go farbami w piernikowe wzory, zrobiła z papieru klatkę dla Jasia, a z plasteliny przeurocze figurki Jasia, Małgosi i czarownicy. Co jakiś czas prezentowała z dumą postępy, a ja nie mogłam się nachwalić. I nacieszyć, jak pięknie i samodzielnie nad tym pracuje i ile jej to sprawia radości.

Kiedy pakowałyśmy razem jej pracę do szkoły, widziałam szczerą radość w jej oczach. Nie mogła się doczekać, aż pokaże swój domek pani nauczycielce i koleżankom. Była z siebie taka zadowolona i dumna. Ostatecznie włożyła w to tyle wysiłku i serca.

Czekałam na nią tego dnia popołudniu w szatni. Wyszła powoli, ze zgarbioną głową. Blask w jej oczach przygasł.

– Córcia, co się stało? – zawołałam z niepokojem.

Na początku nie chciała powiedzieć. Długo koło niej chodziłam i delikatnie dopytywałam, aż w końcu wybuchła płaczem: dzieci śmiały się z jej domku! Nikomu się nie podobał! Komin przypominał im armatę, dziwne, że ściany były sklejone taśmą, a nie klejem na gorąco, i te figurki z plasteliny takie.. zwyczajne, toporne, nieidealne. Koleżanki orzekły, że praca mojej córki jest najbrzydsza. Wszyscy inni mieli zdecydowanie lepsze, bardziej profesjonalne,  dopracowane, na przykład wypieczone w piekarniku. Moja córka czuła, że się wygłupiła. Że to, co zrobiła, było dużo gorsze.

I to są takie momenty, kiedy czuję w sobie taką całkowitą, okropną, matczyną bezsilność. Jak umiałam, wytłumaczyłam jej,  że nieważne, co jej koledzy myślą sobie o jej pracy. Nam się podoba i jesteśmy z niej dumni. Najbardziej z tego, że zrobiła swoją pracę domową zupełnie samodzielnie, z radością i na miarę swoich możliwości.

Z racji swojej pracy (i trójki małych dzieci) często mam do czynienia z konkursami plastycznymi w przedszkolach. Znam się trochę na etapach rozwoju małych dzieci i oglądając przyniesione przez nich prace potrafię naprawdę szybko rozpoznać, która jest dziełem małych rączek, a którą właściwie od początku do końca robili rodzice. I tych drugich jest niestety zdecydowanie więcej. Zazwyczaj to one otrzymują pierwsze nagrody, przeciwko czemu od początku ostro się buntuję. Czego w  ten sposób uczymy nasze dzieci? Po pierwsze, że to w porządku podpisać się i przedstawić jako autor niesamodzielnej pracy, którą w większości zaprojektował i wykonał ktoś inny. Po drugie, tych, którzy faktycznie zabrali się do roboty sami, wpędzamy w  kompleksy. Dzieci, które naprawdę zrobiły jakąś bombkę, obrazek czy ludzika z kasztanów samodzielnie przynoszą swoje dzieło z dumą do przedszkola, patrzą na prace swoich kolegów i nie mogą się nadziwić:  jak to się stało, że moja bombka jest trochę umazana klejem, że kredka mi kilka razy wyszła poza linie, a mojemu koledze wszystko udało się tak idealnie?

Nie proponuję tutaj, aby w ogóle nie pomagać dzieciom. Na pewno do udziału w  konkursach plastycznych czy różnego rodzaju kreatywnych zajęciach trzeba je zachęcać. Podsuwać pomysły, podpowiadać, jakie mogą być środki i materiały do wykonania. Ale nie zabijajmy w nich dziecięcego entuzjazmu i kreatywności! Nie zabierajmy kleju z małych łapek, mówiąc: „Daj, ja to zrobię, bo tobie to krzywo wychodzi”. Nie wymyślajmy dzieł w monumentalnej skali i o poziomie artystycznego wykonania, które spokojnie mogłyby trafić na wystawę do Zachęty (no dobrze, ostatnio do Zachęty to mógłby trafić i obrazek z jedną kreską zrobiony przez mojego Tuptusia, ale wiecie, o co mi chodzi). Pozwólmy dzieciom być dziećmi i pozwólmy im się ich twórczością bawić.

Próbuję przeprowadzić obecnie konkurs plastyczny u siebie w przedszkolu. Jako jeden z podstawowych punktów w regulaminie napisałam, że praca ma być samodzielna, a rodzic ma jedynie wspierać poprzez drobne podpowiedzi i okrzyki „brawo”, „świetnie ci idzie”, „jestem z ciebie dumny”. I wiecie co? Marzą mi się nieidealne prace,  z krzywo przyklejonymi elementami,  nierówno pomalowanymi płaszczyznami, ale takie, po których widać, że ich twórca siedział z wystawionym koniuszkiem języka i realizował swoją własną wizję, a nie swojego rodzica. Nawet jeśli nie bardzo będzie wiadomo, o co chodzi, to po to służy podpis na odwrocie. Może się mylę, ale uważam, że na etapie rozwojowym dziecka 3, 4 czy 5 lat zdecydowanie bardziej liczy się serce i wysiłek włożony w działanie niż idealny efekt końcowy.

A co do domku Baby Jagi… cóż, zajmuje honorowe miejsce na parapecie. Jestem z niego, i z mojej córki, bardzo dumna. I z tego, że udało mi się wytłumaczyć, aby nie traciła wiary w siebie i swoje umiejętności. I że przyjęła do wiadomości, mimo początkowego oporu, że nie, nie zrobię za nią następnej pracy. Że to, co zrobiła, jest piękne. I jej własne. Samodzielne od początku do końca.

A na koniec przypominajka, że moją książkę „Tajne przez magiczne” – powieść urban fantasy, której akcja dzieje się w przedszkolu – można kupić w większości księgarni internetowych, na przykład w Empiku lub czytam.pl Można ją także przeczytać w ramach abonamentu na Legimi lub odsłuchać audiobook.

Oto okładkowy opis:

„Agata Filipiak przechodzi trudny okres w życiu zawodowym. Rzuca stabilną posadę redaktorki i zatrudnia się w przedszkolu na stanowisku woźnej. Niestety w nowym miejscu pracy musi radzić sobie nie tylko z niesfornymi podopiecznymi, ale również ze zjawiskami paranormalnymi i siejącymi spustoszenie demonami. A te są bardziej niebezpieczne niż gniew pani dyrektor czy bunt czterolatka. No chyba że takiego obdarzonego magicznymi mocami.

Jakby tego było mało, Agata odkrywa coś, o czym w ogóle nie powinna wiedzieć…

Sprawdź, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami przedszkola i co pozostaje ukryte dla zwykłych śmiertelników!”

20 myśli w temacie “Złamane serce z piernika

    1. Przyznam się szczerze, że było to dla mnie bardzo trudne. I gdzieś w środku tli się poczucie winy, że może powinnam usiąść i z nią to zrobić, zeby jej takiej sytuacji zaoszczędzić. Ale dla mnie to po prostu coś niewłaściwego, może źle do tego podchodzę. Ale zawsze sądziłam, że dzieci powinny robić swoje prace same, tak jak umieją, a rodzice powinni tylko dopingować i ewentualnie coś podpowiedzieć. Ale nie uczestniczyć.

      Polubione przez 1 osoba

  1. U Nas było tak samo obaj moi synowie ogromnie się zrazili do konkursów w których wygrywają prace rodziców nie dzieci😔Ja w przedszkolu głośno wyraziłam swoją opinię oczywiście w gronie rodziców i pedagogów że zabijamy kreatywność w naszych dzieciach i uczymy je oszukiwać niestety zdania były różne …Z synkami dużo rozmawiałam i tłumaczyłam mam nadzieję że jeszcze będą chcieli brać udział w konkursach. Temat uważam bardzo ważny i super że o tym Piszesz❤️

    Polubione przez 2 ludzi

  2. Kasiu, problem jest poważny…Rodzice sami zabijają kreatywność swoich dzieci! Twórczość maluchów ma swoją specyfikę i właśnie w tym tkwi piękno, że komin jest jak armata, bo ją przypomina…Dziecko widzi więcej…Ja na Twoim miejscu, kiedy będziesz szukać ilustratorki do swoich książek, zaprosiłabym dzieci do zabawy…Wtedy frajda i efekt będzie gwarantowany! Kiedy koleżanki zobaczą rysunek w druku, to pozazdroszczą, a ich własna mama pomaluje, ale paznokcie…

    Polubione przez 2 ludzi

  3. Kasiu,ja mam podobnie.Kiedy starsza chodziła do drugiej klasy mieliśmy akcję z plakatu o wiośnie.Dzieci miały zrobić to w grupie i oczywiście mamusie dzieci wzięły się z zapałem do zrobienia a nie dzieci.To też budziło mój sprzeciw.Ale i tak nie udało się z tą pracą.Młoda jest w zerówce i w weekend miała urodziny,zorganizowałam zabawę plastyczną malowanie Lol.Oczywiscie poprosiłam aby nie ograniczały sie tylko do pokolorowania kredkami czy mazakami.Dziewczynki z zapałem rzuciły sie do pracy i choć mieszkanie lśniło od brokatu,buzie ręce to prace wyszły piękne.Malowały,Kleiły,wycinały elementy ozdobne z pianki i innych struktur.Bomba po prostu.Były inne też zabawy.Na koniec stwierdziły,że urodziny były fantastyczne,dużo fajniejsze niż w sali zabaw a dwie poprosiły mnie o zorganizowanie ich urodzinowej imprezki.Co może być fajniejszego niż widzieć szczęśliwe spełnione w zabawie buziaki dzieci.

    Polubione przez 2 ludzi

  4. Wydaje mi się, że takie konkursy w przedszkolach i niższych klasach podstawówki nie powinny w ogóle mieć miejsca, bo zawsze znajdzie się jakiś wyrywny rodzic. Po co robić to dzieciom? Dziecięca kreatywność, owszem, fajnie jak jest w tych placówkach rozbudzana, ale niech tworzą tam, same, albo z innymi dziećmi.
    Tak samo nie jestem przekonana co do wartościowania twórczości takich małych dzieci. Liczne badania psychologiczne udowodniają wciąż, że to nie wpływa dobrze na rozwój dzieci, więc znowu – po co im to robić? Wydaje mi się, że konkursy bardziej służą nam, dorosłym, niż naszym pociechom. A chyba nie o to chodzi w edukacji?

    Polubione przez 1 osoba

  5. Mój synek uwielbia rysować, wyklejać i składać klocki lego. Nie sądziłam, że tak będzie bo jeszcze rok temu nie wziął nawet kredki do rąk tak sam z siebie. Jednak jestem dumna ❤

    Polubione przez 1 osoba

  6. Ale Cię dobrze rozumiem. I teraz też jest mi smutno, ponieważ przypomniała mi się sytuacja ze szkoły. Trzeba było zrobić pracę plastyczną. Nie pamiętam dokładnie o co chodziło ale zrobiłam księgę z kory. Tata mi obłupał dwa wiecie kawały, bo akurat mieliśmy takie wielkie kręgi drewna na podwórku. Ale ja przygotowałam korę i zrobiłam z niej okładkę. Karki książki były specjalnie opalone by wyglądały na stare. To była taka prawdziwa bajkowa księga. Pamiętam, że była świetna. Ale pani mnie nie doceniła, bo księga pobrudziła jej piękne paznokietki. Dostałam 4. Natomiast dziewczyny, których praca była wykonana z kupionych elementów, ale była błyszcząca dostały 6. Było mi bardzo smutno i chciałam zabrać książkę do domu, ale nie pozwoliła mi i wystawiła ją w gablocie w bibliotece mimo tego, że się nie zgodziłam. Ale ona chciała się popisać przed dyrekcją. Wtedy czułam już że świat nie jest sprawiedliwy. Doskonale rozumiem dlatego jak było przykro Twojej córce.

    Polubione przez 1 osoba

  7. Nigdy nie miałam i nie będę miała zdolnosci plastycznych. To nie moja bajka. Natomiast do dzisiaj pamiętam szkolny konkurs na najładniejszą wydmuszkę. Mam również zdjęcia z tamtych prac, i co mogę powiedzieć: że żadna nie była idealna. Z jednych odpadały cekiny z innych odpadały taśmy, ale było widać, że sostały zrobione samodzielnie i z pasją.
    Kiedy teraz po latach do tego wracam cieszę się, że tak nas w szkole wtedy uczono bo pokazywano nam czym jest samodzielność.

    Niech twoja córka się nie przejmuje, liczy się nie to jak coś wygląda, a to że włożyła w tą pracę serce i wykonała ją sama.

    Polubione przez 1 osoba

  8. Rodzice zbyt często nie pozwalają dzieciom być ‚dzieciom’. W moim domu prace plastyczne zawsze robiłam sama. I nie wyobrażam sobie, żebym miała odbierać w przyszłości radość tworzenia czegoś nowa swoim dzieciom. Pozdrawiam.

    Polubione przez 1 osoba

  9. Myślę, że masz dobre podejście. Jeśli dzieci będą robiły coś same, to nauczą się więcej niż tylko tego co robią. W głowie wiele się dzieje i nauczą się ponosić sukcesy jak i porażki.

    Polubione przez 1 osoba

  10. Dzieciaki potrafią w okrutny sposób wyrazić swoje zdanie. To jest smutne, ale jednocześnie są po pierwsze szczere, a po drugie uczą się tym samym przyjmować słowa krytyki i pochwał 🙂 A wiadomo, że często zdanie rówieśnika jest ważniejsze niż rodzica 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.