Czy wydawnictwo tradycyjne oznacza prestiż? – wywiad z Angelą Węcką

Pisarka, wydawczyni, copywriterka. Autorka powieści dla kobiet nieheteronormatywnych, które wydała pod pseudonimem Angelina Caligo, a także romansów i tomiku poezji. Kiedy zaczęłam z nią rozmawiać przez Internet, jedną z moich pierwszych myśli było: ta dziewczyna żyje miłością do książek. Gotowa na podbój pisarskiego świata, kipiąca setkami pomysłów, zaangażowana po uszy w proces pisania i wydawania. Zapraszam na wywiad z Angelą Węcką!

W wieku 23 lat masz na koncie tomik poezji oraz kilka wydanych (samodzielnie i z wydawnictwami) powieści. Kiedy zaczęłaś pisać? Czy zawsze chciałaś zostać pisarką?

Zaczęłam pisać w sumie… odkąd tylko się nauczyłam. Już jako ośmiolatka pisałam wiersze, po których dorośli z wrażenia zapominali języka w gębie. Lubiłam na początku tylko poezję, nie wierząc, że potrafię napisać coś dłuższego. Miałam twórcze ADHD. Mogłam się skupić jedynie na utworach krótkich, teoretycznie mniej wymagających. To miało swoje plusy – dzięki temu potrafię pisać opisy promocyjne książek i ich streszczenia w trzech zdaniach.

Nie wiem, czy zawsze chciałam zostać pisarką, byłam tym dziwnym dzieckiem, które nie miało możliwości myślenia o swojej przyszłości w tych kategoriach. Nie chciałam być też nikim innym, po prostu całkowicie absorbowało mnie pisanie, książki, rynek, znajomości z pisarzami. Chyba jako nastolatka bałam się w ogóle myśleć o tej biznesowej przyszłości, bo, mała niespodzianka: totalnie nie ogarniałam podstaw przedsiębiorczości w liceum. Nie wiedziałam, że będę mieć jakikolwiek biznes. To było w sumie tak bardzo niedawno, bo kilka lat temu, ale teraz jestem w zupełnie innym miejscu.

Jakie są Twoim zdaniem największe plusy i minusy wydawania w selfie i z wydawnictwami?

Największym plusem selfu jest to, że modelujesz książkę pod siebie, pod warunkiem, że wiesz jak to zrobić, trzymając się konkretnego budżetu. Nie sztuka wydawać książkę kilkanaście miesięcy i wyrzucać kasę w błoto. Sztuka zarobić 20-30 zł na egzemplarzu przy sprzedaży. To jednocześnie największy minus – w self-publishingu nikt cię nie pokieruje za rękę. Owszem, teoretycy doradzą, jaki papier wybrać i dlaczego ważna jest promocja autorska, ale nikt nie przewidzi wpadek z dystrybucją i nie powie, jak się w ogóle do kanałów dystrybucyjnych dostać.

Natomiast wydawca… Nadal mam w sobie głupiutkie przekonanie, że wydawnictwo tradycyjne to prestiż. Powoli je z siebie wyplewiam, ale jest jak perz. Ma mocne korzenie, trzeba przekopać całe swoje dotychczasowe myślenie. Dla mnie aktualnie wydawca to sposób na większą promocję, prawie bezkosztową z mojej strony, na wzbudzenie zainteresowania nazwiskiem. To plus. Minusy – 2-3 złote za książkę. Brak kontroli nad procesem wydawniczym. Czy bardzo po mnie widać, że jestem kontrolującym freakiem?

Ostatnio wraz z mężem założyliście własne wydawnictwo – Spisek Pisarzy. Czy możesz już ocenić, co daje Ci więcej satysfakcji – pisanie czy proces wydawniczy?

Chyba jeszcze nie do końca. Myślę, że wszystko po trochu, a im głębiej się zastanawiam, tym bardziej stwierdzam, że mam dysonans. Wszystkie działania wokół książek są dla mnie ważne. Myślę, że lepiej odpowiem na to pytanie po jakichś pięciu wydanych przez nasze wydawnictwo historiach.

Czy masz czas na czytanie? Czy zdarza Ci się czytać książki dla przyjemności, czy z racji swoich zawodów każdą oceniasz pod kątem warsztatu literackiego oraz możliwości sprzedażowych?

Niezbyt mam czas i bardzo nad tym ubolewam. Nie mogę się też wciągnąć w żadne historie – mam poczucie, że powinnam nadrabiać propozycje wydawnicze. Przyjemność… Dla przyjemności czytam na pewno reportaże, które serwują mi przegadaną noc z mężem i frustrację. Inne książki: staram się ich nie oceniać, ale na pewno wyciągam wnioski z obserwowanych przeze mnie działań promocyjnych, zarówno autorów, jak i wydawców.

Jesteś pisarką i wydawczynią równocześnie. Czy łączenie tych dwóch ról sprawia, że jesteś bardziej wyrozumiała wobec autorów i wydawnictw, czy wręcz przeciwnie – bardziej dostrzegasz niedociągnięcia?

Kształtujemy dopiero nasze wydawnictwo pod kątem komunikacji z autorami. Nie wiem jeszcze, czy jestem wyrozumiała wobec autora – na pewno staram się każdemu odpisać na propozycję wydawniczą i rozmawiać na temat wydawania, jeszcze przed podpisaniem umowy wydawniczej. Rozumiem też wydawnictwa, ich problemy, a raczej jakiś odsetek. Staram się w ogóle rozumieć ludzi i dostrzegać mechanizmy rządzące naszym życiem. Łatwiej wtedy zrozumieć, dlaczego spotyka nas to, co spotyka. Ciężka sprawa, powiem Ci.

16 lipca będzie miała miejsce premiera Twojej nowej książki „Glow up”. Jak wynika z opisu na lubimyczytać, jest to „zaskakujący romans w cieniu secesyjnych kamienic”. Co sprawiało Ci największą przyjemność przy pisaniu tej książki?

Chyba to, że mogłam przez chwilę „pożyć” w mieszkaniu Mariki. Było to wnętrze kamienicy, którą miałam szansę kupić naprawdę, ale transakcja nie doszła do skutku – właścicielka nie chciała obniżyć ceny, pomimo jawnych niedociągnięć i potrzeby konkretnego remontu. Właścicielka wymyślona, w książce, dała się skusić upartej dziewczynie. Przyjemnie było też stworzyć ciekawego, męskiego bohatera – Aleks jest niesamowicie opiekuńczy i cierpliwy, a do tego uwielbia kochać się z kobietami. Pomimo bycia playboyem, nie jest chamski, nie jest szowinistą i docenia współpracę z Mariką. Laska mu bardzo imponuje i vice versa.

Gdybyś miała opisać atmosferę tej powieści jedynie w trzech słowach, to jakich byś użyła?

Myślę, że jest to romantyczność, eklektyczność oraz remont.

Skąd, Twoim zdaniem, wynika tak ogromna popularność romansów i erotyków na polskim rynku?

O matko, pytanie rzeka. Rynek to ludzie, a ludzie mają swoje potrzeby czytelnicze. Wiele kobiet czyta tylko romanse oraz erotyki, bo to literatura, dzięki której mogą oderwać się od męża i rodziny, od partnera, poznać nowe miłosne historie i zachwycić się nimi na swój sposób. Ta moda na erotyki powoli się wylęgała na rynku, za sprawą Greya, za sprawą tego, że coraz częściej się mówi u nas o seksie, o edukacji seksualnej, o związkach. I poszło – a jak poszło, to możemy tego nie zatrzymać. Ja tam nie narzekam. Kocham pisać o seksie, relacjach między bohaterami, ich uczuciach. Dla mnie sytuacja na rynku jest naprawdę bardzo dobra. Można dzięki niej szukać sposobów na poruszanie nowych motywów i łamanie schematów.

Jakie jest Twoje największe marzenie jako pisarki, a jakie jako wydawczyni?

Myślę, że spełniłam już wszystkie moje marzenia jako pisarki. Nie mam też jako takich marzeń, bo dla mnie to słowo brzmi jak coś, czego mogę nie dostać. Mam cele. Moim autorskim celem jest wydanie 20 książek do trzydziestych urodzin (na ten moment mam 8 książek, do połowy 2022 roku będę miała na sto procent jeszcze 3 premiery), a wydawniczym: wydawanie stałej liczby historii, między pięcioma a dziesięcioma rocznie i stopniowe zwiększanie rozpoznawalności wydawnictwa.

Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę powodzenia!

A na koniec przypominajka, że moją książkę „Tajne przez magiczne” – powieść urban fantasy, której akcja dzieje się w przedszkolu – można kupić w większości księgarni internetowych, na przykład w Empiku lub czytam.pl Można ją także przeczytać w ramach abonamentu na Legimi lub odsłuchać audiobook.

Oto okładkowy opis:

„Agata Filipiak przechodzi trudny okres w życiu zawodowym. Rzuca stabilną posadę redaktorki i zatrudnia się w przedszkolu na stanowisku woźnej. Niestety w nowym miejscu pracy musi radzić sobie nie tylko z niesfornymi podopiecznymi, ale również ze zjawiskami paranormalnymi i siejącymi spustoszenie demonami. A te są bardziej niebezpieczne niż gniew pani dyrektor czy bunt czterolatka. No chyba że takiego obdarzonego magicznymi mocami.

Jakby tego było mało, Agata odkrywa coś, o czym w ogóle nie powinna wiedzieć…

Sprawdź, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami przedszkola i co pozostaje ukryte dla zwykłych śmiertelników!”

3 myśli w temacie “Czy wydawnictwo tradycyjne oznacza prestiż? – wywiad z Angelą Węcką

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.