Zła matka -część trzecia i ostatnia

To już jest koniec… Jak Wam się podoba? Czy zakończenie było przewidywalne? Dajcie znać w komentarzach, jestem spragniona Waszych opinii!

Kiedy leki znów przestają działać, tańczę. Sunę w ramionach Marcina po marmurowej posadzce, kryształowe lustra odbijają nasze wyprostowane sylwetki. Wyglądam pięknie w niebieskiej jedwabnej sukni. Z bladością jest mi do twarzy.

– Jaka urocza para… – słyszę gdzieś z boku szept. – Jaka szkoda, że spotkała ich taka tragedia…

Mój mąż wygląda jak książę z bajki. „Jest Iskrą, już wyraził zgodę…” – dobiega mnie głos z głębin pamięci. Prostuję się groźnie. Przez moment mam ochotę chwycić kieliszek szampana, stłuc go o podłogę i odłamki szkła wbić mojemu sympatycznie uśmiechniętemu mężowi prosto w oczy. Przekręcać, aż ciepła krew spłynie mi na gołe ramiona po cieniutkich, błękitnych rękawiczkach.

Marcin zauważa we mnie jakąś zmianę, bo przerywa taniec i pochyla się ku mnie. Szepcze mi do ucha.

– Przyniosę ci coś do picia, dobrze, kochanie?

– Wódkę – proponuję sucho.

Kręci niepewnie głową, a potem wybucha wymuszonym śmiechem, jakbym opowiedziała kiepski dowcip.

– Wiesz, że nie możesz alkoholu przy tych lekach. Sok pomarańczowy może być? I… kochanie, postaraj się, proszę. To dla mnie ważne.

Znika w tłumie. Już sobie przypominam – Sylwester, bal w jego firmie, szansa na awans. Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Przesuwam językiem po wyschniętych wargach. Wokół mnie wirują w tańcu pary, widzę rozjaśnione głupkowatymi uśmiechami twarze, słyszę muzykę. Nikt do mnie nie podchodzi. Marcin też nie wraca.

Zegar zaczyna bić. I nagle po drugiej stronie sali widzę blondynka z odstającymi uszami. Jest ubrany w kelnerski uniform. Może nie rozpoznałabym go tak łatwo, gdyby nie grymas przerażenia na jego twarzy. Schowany za kolumnę próbuje rzucać mi ukradkowe spojrzenia. To on. Porywacz mojej córki.

– Dziesięć… dziewięć… osiem… siedem… – Rozpoczyna się odliczanie do północy. Brzęczą kieliszki, zgromadzeni w sali balowej goście ryczą radośnie przepitymi, ochrypłymi głosami. Piotr odstawia na bok tacę z kieliszkami wypełnionymi szampanem, odwraca się, zaczyna iść do wyjścia. Coraz szybciej i szybciej.

– Zaczekaj! – wołam na całe gardło, ale nikt mnie nie słyszy. Biegnę. Za drzwiami jest labirynt korytarzy. Obracam się dookoła, zagubiona wśród obrazów, kryształów i luster, oślepiona błyskami światła zwisających nisko żyrandoli. Przez moment kręci mi się w głowie. Z dala słyszę stukot kroków. Znajdę go. Gdziekolwiek nie pójdzie.

Zbiegam po szerokich, marmurowych schodach. Potykam się, cieniutki obcas eleganckiego bucika łamie się z trzaskiem. Zrzucam but ze stopy, pędzę dalej, szybciej niż wiatr, wypadam przez półokrągłe oszklone podwoje na zewnątrz, do otulonego śniegiem ogrodu. Utykając, idę ciemną alejką wzdłuż szpaleru drzew, żwir zgrzyta mi pod podeszwą jedynego buta. On musi gdzieś tu być. Znajdę go.

Kuli się pod żywopłotem, idiota, jakby nie wiedział, że jestem w stanie z daleka wyczuć jego przesycony strachem pot i usłyszeć stukot oszalałego z przerażenia serca. Wyciągam go zza krzaków z taką łatwością, z jaką niosłabym opierającą się dwulatkę do łazienki na mycie zębów. Trzymam go za kark, drugą ręką zrywam ze stopy bucik i przyciskam długi, cienki obcas do szyi, tuż pod brodą.

– Wiesz, gdzie można najłatwiej przebić skórę i mięśnie, aby ostrze przeszło aż do podniebienia, a potem do mózgu? – syczę. – Bo ja wiem. Tylko że to nie jest nóż. Obcas, choćby najcieńszy, jest bardziej tępy i krótszy. To będzie długo trwało, zanim przejdzie przez tkanki i chrząstki. Ale jestem silna. I mam wprawę w zabijaniu. Zresztą, najwyżej dobiję cię w jakiś inny sposób.

Wierzy mi. Widzę to w jego oczach. Jest oszalały ze strachu. I słusznie.

– Gdzie jest moja córka? – pytam spokojnie.

Otwiera szeroko oczy.

– Pamiętasz wszystko? Cholera, wiedziałem, że coś schrzaniłem z końcowym zaklęciem. Za dużo stresu.

– Gdzie Ola? – pytam raz jeszcze, zwiększając nacisk obcasa na jego skórę.

Kuli się, trzęsie jak barani ogon.

– Nie rób mi krzywdy! To oni… oni ją zabrali. Ja musiałem…

Uśmiecham się, a on odwraca wzrok od grymasu na mojej twarzy i zaczyna płakać.

– Jasne. Musiałeś, rozumiem. Gdzie ją znaleźć?

– Nie wiem! Przysięgam, nie wiem! – krzyczy.

Powoli kręcę obcasem w ranie. Po jego szyi spływa ciemna krew. Wyje.

– Zabrali ją do jakiegoś ośrodka! Dla wyjątkowo utalentowanych magicznie dzieci! Nie mam pojęcia, gdzie to jest. Przysięgam.

Patrzę na niego uważnie. Czuję, że mówi prawdę.

Skręcam mu zatem kark równie łatwo i szybko jak nowonarodzonemu kociakowi. Tyle że bez żadnych wyrzutów sumienia.

***

Zatrzaskuję drzwi samochodu. Już świta. Sprawdzam, czy bagażnik na pewno jest dobrze zamknięty. Muszę po południu pozbyć się jego zawartości – notuję w pamięci. Ale to już później. Mam za sobą ciężką noc.

Wchodzę po stopniach, krok za krokiem, w mięśniach ramion i barków odczuwam lekki dyskomfort. Przyznaję przed sobą z żalem, że trochę straciłam kondycję.

Mój mąż mnie rozczarował. Na tyle różnych sposobów. Nic tak naprawdę nie wiedział o organizacji zrzeszającej posiadaczy talentów magicznych – Iskry. Nie znał lokalizacji szkoły ani ochronki dla porwanych obdarzonych talentem dzieci. On sam był za słaby i zbyt mało znaczył, żeby ktokolwiek informował go o szczegółach. Powiedzieli mu tylko, że Ola jest niebezpieczna, więc muszą ją zabrać. I tyle. Zgodził się. Oddał naszą córkę. Uwierzyłam w to, co mi powiedział. Ludzie poddawani torturom zazwyczaj mówią prawdę.

Na drugim piętrze zatrzymuję się przed drzwiami Nowakowej. Już mam zapukać, gdy sama odsuwa zasuwę. Przez wąską szparę łypie ku mnie jednym ciemnym okiem.

– Wiedziałam, że z tobą będą problemy – szepcze zajadle. – Mówiłam im, że masz aurę zabójcy. Że lepiej pozbyć się ciebie od razu niż bawić się w zmienianie pamięci. Teraz jesteś uodporniona na czar hipnozy. I co będzie?

Uśmiecham się. Karmię się jej strachem.

– Teraz – mówię – pójdziesz ze mną i powiesz mi wszystko, co wiesz.

Wchodzę na górę i otwieram drzwi do mieszkania. Wyciągam z torebki telefon i wybieram numer, którego nie powinnam znać.

– Szefie? – mówię do słuchawki. – Tak, to ja. Chciałam poinformować, że wracam do gry. Od tej pory biorę wszystkie zadania pod warunkiem, że udzieli mi pan wsparcia w jednej prywatnej sprawie… Tak, to dla mnie ważne… Nie, nie dotyczy ataku na obiekty rządowe. Chyba… Dobrze, mogę w zamian zejść z ceny za indywidualne zlecenia. Szczegóły dogadamy potem… Tak, ja też się cieszę. Do usłyszenia.

Rzucam kolejny szeroki uśmiech Nowakowej, która stoi w korytarzu i nerwowym ruchem szarpie za rąbek spódnicy. Mijam ją i wchodzę do łazienki. Bez trudu znajduję na ścianie płytkę, którą wystarczy odpowiednio nacisnąć, aby odsłonić sejf. Znam szyfr, nie zapomniałabym go nawet obudzona w środku nocy. Już dłużej nie będzie mi potrzebny. Nie zamierzam zostawać w tym wypełnionym wspomnieniami mieszkaniu. Otwieram drzwiczki i wyciągam ze środka potrzebne przybory.

Patrzę w lustro. Moje odbicie odpowiada mi zimnym spojrzeniem morderczyni.

Odnajdę moją córkę. I zabiję każdego, kto spróbuje mi w tym przeszkodzić.

– To nie jest takie łatwe. Oni są potężni. Mają moc. – Nowakowa staje w drzwiach łazienki. Wygląda na zaniepokojoną.

Wzruszam ramionami i nie silę się nawet na odpowiedź. Z mojego doświadczenia wynika, że każda żywa istota w końcu zmienia swój stan na nieożywiony. Nawet jeśli czasem trzeba nad tym trochę popracować.

Nigdy nie tracę cierpliwości, kiedy poluję.

Jestem Łowczynią.

8 myśli w temacie “Zła matka -część trzecia i ostatnia

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.