Piję łzy moich czytelników: wywiad z Anną Szumacher

Przede wszystkim gratulacje z okazji niedawnej premiery! „W pożyczonym czasie” jest dostępne w księgarniach od 20 lutego 2022 r. To Twoja druga wydana powieść po „Słowodzicielce”, która ukazała się w 2019 r. i została nominowana do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, a także otrzymała tytuł Książki Roku 2019 serwisu Granice.pl w kategorii fantastyka – nagroda internautów.

Bardzo dziękuję. Trudno uwierzyć, jak ten czas leci.

Na rynku fantastyki zadebiutowałaś jednak znacznie wcześniej, w 2010 r., opowiadaniem w magazynie „Fahrenheit”. Przez następne dziewięć lat Twoje teksty pojawiały się między innymi w „Nowej Fantastyce”, „Esensji”, „Creatio Fantastica”, „Fantomie”, „Świcie ebooków”, „Fantazmatach”, „Silmarisie” i „Szortalu”. Nie kusiło Cię, by od razu napisać powieść? Czy uważasz, że pisanie opowiadań pomogło ci udoskonalić swój warsztat pisarski? Polecasz taką drogę do wydania autorom, którzy dopiero chcą zadebiutować w gatunku fantastyka?

Oczywiście, że mnie kusiło, by od razu napisać powieść, kto powiedział, że nie zaczęłam od super epickiej wielotomowej serii fantasty, która zaginęła – szczęśliwie – w czeluściach dysku? Dokładniej rzecz ujmując, był to medieval angel western i wiem, że plik z ostatnią wersją książki mam na dyskietce (3,5 calowej o pojemności całkowitej niecałych 2 MB) w szufladzie biurka.

Pisanie czegokolwiek pozwala doskonalić warsztat, szczególnie kiedy teksty trafiają do odbiorców – krytycznych, to ważne – którzy powiedzą, co jest nie tak. Warto jednak pamiętać, że można poprawiać błędy fabularne, nielogiczności, charakterystykę postaci, zapis dialogów itp., ale nie można pozwolić czytelnikowi, by zmienił całkowicie tekst i domagał się innego stylu, bo mu się nie podoba. Nie da się zadowolić wszystkich. Jest pewna granica, którą autor musi wyznaczyć sobie i innym, bo ostatecznie to jego tekst. Wiem o tym jako autorka i stosuję tę samą zasadę, gdy redaguję teksty innych osób, bo wtedy moim zadaniem jest ulepszenie już istniejącego tekstu, a nie przepisanie go od nowa. Nawet jeśli czasami diablo mnie kusi…

A jeśli miałabym coś polecić początkującym autorom, to głównie pracę nad własną cierpliwością i wytrzymałością psychiczną. Nad cierpliwością, bo praca pisarza polega na zmianę na klepaniu znaków (a nie tak łatwo jest z siebie wycisnąć sensowne pół miliona znaków ze spacjami), przeżywaniu traumy okołopremierowej i czekaniu na odpowiedź wydawców. To ostatnie czasami trwa dłużej niż napisanie książki. A nad wytrzymałością, bo najgorsze, co może zrobić potencjalny autor, to poddać się, ponieważ komuś się nie spodobało to, co pisze. Albo jak pisze. Albo jaki ma kolor włosów. Albo płeć. Rynek wydawniczy to czasami mroczna dżungla pełna ostrych zębów. Także moja rada, w dużym skrócie i w wersji ułagodzonej brzmi: „Dystans, dystans albo wszyscy umrzemy”. A czy zacznie się od opowiadań czy od powieści… to już kwestia bardzo prywatna i oparta w dużej dozie na szczęściu i umiejętnościach.

Tak jak „Słowodzicielka”, „W pożyczonym czasie” to pierwsza część cyklu. Niestety mimo upływu trzech lat Twoi fani (w tym ja) nadal czekają na drugi tom. Czy nie miałaś obaw, aby po raz kolejny zacząć serię? „W pożyczonym czasie” również kończy się zawieszeniem akcji w momencie pełnym napięcia i przyznam szczerze, że nie mogę wytrzymać, aż będę miała okazję poznać dalszy ciąg.

Ależ drugi tom „Słowodzicielki” jest od dawna napisany i miał nawet wyznaczoną datę premiery. Ale świat jest nieobliczalnym miejscem i czasami wybuchnie pandemia. I wtedy, czasami, trzeba zrobić krok w tył i wziąć oddech, żeby wykonać dwa pewne kroki w przód. Teraz właśnie robię dwa kroki. I nie, nie mogę powiedzieć nic więcej.

A co do pisania kolejnej serii, to nie jest prosta kwestia decyzyjna typu: „Teraz zacznę nową serię”. Nie jestem typem autora, który patrzy na rynek i myśli sobie: „O, teraz modne jest to i to, w takim i takim gatunku, z takimi i takimi elementami”. Nie, mnie pomysły napadają w ciemnym zaułku i już nauczyłam się z nimi nie dyskutować. I czasami pomysł ma wielkość drabble’a. Czasami opowiadania. A czasami jest to potwór wielkości Godzilli i wiem, że nie zmieści się w jednym tomie. Nie usunę postaci i wątków, bo tak będzie bezpieczniej czy bardziej rynkowo. Piszę to, co mi nakazuje pomysł z mrocznego zaułka, bo wiem, że w ostatecznym rozrachunku to on ma rację. Nawet, jeśli potem szukam wydawcy przez długie, długie miesiące, jak było w przypadku „W pożyczonym czasie”. Czy jak jest w przypadku książki, którą teraz rozsyłam – i jest to powieść jednotomowa! Wierzę, że w pewnym momencie taka książka wpadnie we właściwe tryby, a ja nie będę się za nią wstydzić, bo to jej najlepsza możliwa wersja. Poza tym jestem okrutną władczynią. Kąpię się w cliffhangerach i piję łzy moich czytelników. Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy mnie czytacie 😉

„W pożyczonym czasie” to urban fantasy umiejscowione we współczesnej Ameryce Północnej. Skąd pomysł na właśnie takie miejsce akcji?

No więc jest taki ciemny zaułek… A tak bardziej serio, Kindred mi się przyśnił. Właściwie przyśniła mi się cała historia, z ukształtowanymi postaciami i fabułą, a trudno się kłócić z własnymi snami. Zresztą po kilku drobnych poprawkach sen w całości znalazł się w książce, tworząc rozdział XV, „Oko demona”. I od tego wyszła cała reszta historii, bo zaintrygowało mnie, kim są ci ludzie, a w szczególności ten ponurak w płaszczu, z okiem na dłoni. Ot i cała tajemnica. Nie siadam i nie wymyślam historii i postaci, przychodzą do mnie sami.

Twoi bohaterowie, mimo swojej magicznej otoczki, wydają mi się wyjątkowo ludzcy i prawdziwi. Czy przy tworzeniu postaci inspirujesz się osobami z Twojego otoczenia?

Z zasady nie wpisuję ludzi znajomych w moje teksty. Nawet jeśli o to proszą. Nie, wróć, szczególnie wtedy. Za to bardzo lubię pytać ich o porady, kiedy wiem, że są w czymś fachowcami. Na przykład specjalizują się w truciznach. Albo w (al)chemii. To prawdziwe skarby. Za to zdarza mi się bardzo polubić jakąś postać z cudzej książki, serialu, anime… I to zostaje gdzieś z tyłu mojej głowy, takie niewypowiedziane pytanie, co ja bym mogła zrobić z takim zestawem cech albo wyglądem. Myślę, że szczególnie dotyczy to Hidry i Agniego, którzy są zlepkiem bardzo wielu postaci z popkultury, które przyswoiłam przez lata, choć oczywiście ostatecznie są to oryginalne postacie. Ale na przykład wiem dokładnie, dlaczego Agni ma długie czerwone włosy i nie ma to nic wspólnego z mocą ognia…

Jak często przy okazji premiery sprawdzasz opinie na lubimyczytać.pl i innych serwisach książkowych? Opinie o „W pożyczonym czasie” są wyjątkowo pozytywne i entuzjastyczne (czemu wcale się nie dziwię, bo to świetna książka), ale czy zdarzało ci się przejmować recenzjami? Czy masz jakąś radę dla mniej doświadczonych autorów, jak poradzić sobie z krytyką i jak odróżnić uwagi od hejtu?

Kolejna krótka rada: „NIE wchodzić na Lubimy czytać”. Jeśli już musicie, wyślijcie znajomych. I jest to zasada, której zazwyczaj się trzymam, choć oczywiście zdarza mi się od czasu do czasu kontrolnie zajrzeć na średnią ocenę. Za to nigdy nie czytam recenzji zaczynających się od obraźliwych personalnych wycieczek i z oceną oscylującą w okolicach jedynki – bo to właśnie typowy przykład hejtu. Wiem, że nie mają żadnej wartości merytorycznej, a świat jest tak pełen innych interesujących miejsc, że nie kuszą mnie wycieczki do jaskiń trolli. Co do innych recenzji, czasami się z nimi zapoznaję, ale nie wypisuję sobie wszystkich uwag i nie dręczę się godzinami z jednego prostego powodu – zrecenzowany tekst już wyszedł. Już go nie poprawię, przestał być tylko mój, a stał się własnością czytelników. Może im się sposobać albo nie, mogą polubić postacie albo nie, mogą napisać pozytywną albo negatywną recenzję, a ja z tym nic nie mogę zrobić. I to chyba najzdrowsze podejście z możliwych, a przynajmniej do tej pory na lepsze nie trafiłam.

Jak wyglądały Twoje pierwsze doświadczenia z czytaniem fantastyki? Czy to była miłość od pierwszego akapitu, której jesteś wierna do tej pory, czy równie cenisz inne gatunki literackie?

Jako dziecko czytałam hurtem WSZYSTKO. Prawdopodobnie przeczytałam trzy czwarte lokalnej biblioteki, bo książki po prostu tam były. Uwielbiałam kryminały i horrory młodzieżowe, Tolkiena połknęłam jakoś pod koniec podstawówki, równocześnie z serią westernów o Winnetou, a potem na początku liceum, wsiąkłam w Pratchetta. Ale tak naprawdę rzucałam się prawie na wszystko, co miało papier i litery. Teraz sięgam po lektury uważniej, bo nie mam tyle czasu, ale też staram się nie ograniczać gatunkowo, choć mam na przykład fale zainteresowań jednym gatunkiem i wtedy czytam na przykład tylko kryminały przez kilka miesięcy. Teraz powoli wychodzę z prawie dwuletniej fali young adult, które pozwoliło mi jakoś przetrwać paranoję związaną z covidem. Jaki będzie następny gatunek? Trudno powiedzieć, okaże się w najbliższych miesiącach. Poza książkami zaczęłam też czytać bardzo dużo różnogatunkowych webtoonów i gier otome, które płynnie zastąpiły mi oglądanie anime, więc cały czas staram się przyjmować różne twory popkultury. Potem z palców na klawiaturę wylewa mi się coś, co jest trochę mangą, trochę filmem kostiumowym, trochę grubaśnym skandynawskim kryminałem, a trochę hollywoodzką komedią romantyczną. I to jest właśnie piękne.

Co sądzisz na temat sytuacji kobiet w polskiej fantastyce? Czy twoim zdaniem autorki mają mniejsze szanse na przebicie się niż autorzy?

Wychodzę z założenia, że dopóki nie piszemy narządami rozrodczymi takie porównywanie nie ma sensu. Tak samo jak upychanie na siłę w gatunkach, panowie tylko do thrillerów, panie tylko do romansów. Autor jest silny oryginalnością swojego stylu i pomysłu oraz poparciem swych czytelników. Tylko tyle i aż tyle. Typowy przykład? O rany, rany, kryminały to taki męski gatunek. Ale zapytaj, kto jest najlepszym twórcą kryminałów w Polsce i nagle się dowiesz, że Joanna Chmielewska. O rany, rany, romanse to taka „damska literatura”, tylko kobiety mogą je pisać. Ale „Co się wydarzyło w Madison County”, majstersztyk dramatu romantycznego, napisał mężczyzna, Robert Waller. „Spóźnieni kochankowie” to łamiąca serce powieść Williama Whartona. A w topce księgarń gatunku romansów wisi Nicholas Sparks, autor jakiejś absurdalnej liczby książek o tytułach typu „I wciąż ją kocham” czy „Dla ciebie wszystko”. Więc, szczerze, jeśli chodzi o przebicie, to mam wrażenie, że większe znaczenie ma fakt, czy redaktor czytający propozycje wydawnicze wypił kawę i się wyspał, niż jakiej płci jest autor. Jeśli ktoś jest wystarczająco uparty, to zadebiutuje i się przebije. Więc do boju dziewczyny! Do boju chłopaki!

Jakie są Twoje dalsze pisarskie plany? Nad czym teraz pracujesz?

W tym momencie mam na warsztacie niecałą połowę grubaśnej cegły, która jest trochę romansem, trochę powieścią kostiumową, a trochę kryminałem politycznym i na dodatek jest to szkatułkowe portal fantasy… czyli krótko mówiąc coś dla mnie typowego. Mam też w kolejce do napisania drugi tom urban fantasy i jedną komedię kryminalną. Do tego zajmuję się redakcją cudzych książek (przeczytałam nową Maas kilka miesięcy przed wszystkimi, hahaha! #teamtharion), więc to wszystko jest w sumie bardzo zajmujące i czasochłonne.

Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę powodzenia oraz wielu zachwyconych czytelników!

Ja też bardzo dziękuję i do zobaczenia na konwentach!

3 myśli w temacie “Piję łzy moich czytelników: wywiad z Anną Szumacher

  1. O, Twoja rozmówczyni wydaje się być bardzo rozsądną i mądrą osobą i po samym tym wywiadzie z olbrzymim zainteresowaniem gotowa jestem sięgnąć po jej książki 🙂

    Dziękuję za ten wywiad wam obu, dziewczyny!

    Polubione przez 1 osoba

  2. Moje łzy Pani piła, smacznego – mam nadzieję, że drugi tom „Słowodzicielki” wreszcie się pojawi. Ileż można czekać 😉
    Dzięki za wywiad i kolejną książkę, powodzenia… i błagam, może jednak, w końcu…? Wiadomo, o co chodzi. Nie musi być ten sam wydawca, nieważna szata graficzna – tylko niech bohaterowie i styl zostaną. I poczucie humoru. I smoki 😉
    Jeszcze raz – POWODZENIA

    Polubione przez 2 ludzi

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.