
A dziś chciałam się podzielić z Wami pierwszą częścią opowiadania, które napisałam jakieś pół roku temu. To jedno z moich pierwszych. Bohaterowie po prostu pewnego dnia pojawili mi się jak żywi przed oczami i opowiedzieli swoją historię. Mam nadzieję, że lektura sprawi Wam choć w połowie taką przyjemność, jak mi jej spisywanie 🙂
Drzwi na klatkę schodową były przymknięte. Otworzyłam je uderzeniem barku, sprawiając tym ruchem, że wisząca na ramieniu torba uderzyła mnie w udo. Coś zagrzechotało w środku. Jezu, byle tylko soczki się nie stłukły – przemknęło mi przez głowę. Olcia, uwieszona u mojej szyi, wydała z siebie radosny okrzyk i zaczęła podskakiwać mi na biodrze. Wdech, wydech… Dziewczyno, tylko spokojnie! – pomyślałam.
– Jestem, szefie. Cały czas pana słyszę – powiedziałam do telefonu miłym i opanowanym tonem. – Niestety, nie mogę się podjąć tego zlecenia. Jeszcze nie. Widzi pan, nie udało nam się załatwić żłobka dla córki i…
Jakaś koperta leżała na podłodze obok skrzynki na listy. Kurde! Jeśli to kolejne powiadomienie z ZUS-u o wstrzymaniu wypłaty świadczeń macierzyńskich, to się chyba zastrzelę. Albo kogoś. Przykucnęłam ostrożnie, usiłując nie wypuścić z rąk dziecka, torby ani komórki. Było to działanie z góry skazane na niepowodzenie. Mój smartfon wyślizgnął się i grzmotnął o ziemię. Podniosłam go błyskawicznie i wcisnęłam z powrotem między ramię a policzek, a potem zgarnęłam z podłogi białą kopertę. Noż kurczę! Nawet nie była zaadresowana do mnie, tylko do Nowakowej z drugiego piętra. Cholernej wariatki, która ciągle przyłaziła narzekać, że Olcia za dużo płacze i za głośno tupie. Nijak nie umiałam jej wytłumaczyć, że moja córka dopiero raczkuje. Przez moment miałam ochotę wcisnąć list za skrzynkę pocztową albo wyrzucić do kosza, jednak przeważyło dobre wychowanie. Może jak pobawię się w życzliwą sąsiadkę i dostarczę jej list osobiście, to wreszcie przestanie się czepiać? Zacisnęłam palce na kopercie, poprawiłam dziecko na biodrze i ruszyłam w górę po schodach. Z telefonu dochodziło gniewne brzęczenie.
– Jasne, szefie. Rozumiem. Wiem, że to kolejne zadanie, którego wykonania muszę odmówić… Tak, rozumiem dobrze, że stawiam pana w trudnej sytuacji… Nie, Marcin nie może zrezygnować z pracy, nie na tym etapie kariery…
Olcia kręciła się i wiła w moich ramionach tak, że miałam wrażenie, jakbym niosła do mieszkania kłębowisko węży, a nie jedną czternastomiesięczną dziewczynkę. Torba obijała się o nogę przy każdym kroku i zaczynałam mieć graniczące z pewnością podejrzenie, że któryś z ulubionych soczków mojej córki wyciekł i właśnie plami mi dżinsy i sweter. Zaciskając zęby, zapukałam do mieszkania Nowakowej.
– Tak. Jest mi naprawdę bardzo przykro. Doceniam pana zaufanie i chęć bezpośredniej współpracy ze mną, ale może Edward?… Jest już niedostępny… Permanentnie? Cholera!
Drzwi otworzyły się wreszcie i wychyliła się zza nich rozczochrana głowa mojej sąsiadki. Podpuchnięte, zaczerwienione oko łypnęło na mnie podejrzliwie.
– Czego znowu?
– List do pani – wyszeptałam, odsuwając, na ile się dało, usta od telefonu, i wepchnęłam jej kopertę do wykrzywionej, najwyraźniej od dawana pozbawionej kontaktu z wodą i mydłem dłoni. Oparłam się pokusie, żeby wytrzeć rękę o spodnie, rzuciłam kobiecie uśmiech i ruszyłam po schodach do swojego mieszkania.
– Bardzo, bardzo przepraszam… Może w przyszłym miesiącu… Cały czas staram się wrócić do pracy, ale sam pan rozumie, że ten typ zadań jest mocno czasochłonny… Nie, dziadkowie nie mogą się zająć Olą… Tak, ja też żałuję.
Trzasnęłam drzwiami wejściowymi, z ulgą posadziłam córkę na dywaniku w korytarzu i wyłączyłam telefon. Przez chwilę miałam ochotę wyrzucić go za okno. Nie czułam się w porządku, po raz kolejny odmawiając szefowi. Mnie samej zresztą też zaczynało brakować adrenaliny związanej z pracą. Cóż poradzić, mój mąż był przekonany, że do szczęścia i prawidłowego rozwoju dziecka na tym etapie życia niezbędna jest matka. Nie chciał nawet słyszeć o wynajęciu opiekunki dla naszej córki. Zresztą myśl o moim powrocie na poprzednie stanowisko również nie napawała go radością.
Ola przestała wsadzać sobie do buzi podeszwę mojego kapcia i spojrzała na mnie wielkimi, szarymi oczami.
– Am, am! – powiedziała zdecydowanie.
– Już, już. – Wkopałam buty pod wieszak i schyliłam się po zakupy. Kurde, przynajmniej jeden ze słoiczków z potrawką dyniową faktycznie się stłukł, a pomarańczowa paciaja rozlała na pozostałe produkty. Zamrugałam, usiłując powstrzymać napływające do oczu łzy. To zdecydowanie nie był mój dzień.
– Zaraz ci naszykuję jedzonko! – Chwyciłam torbę z zamiarem wyczyszczenia jej zawartości, gdy silne, malutkie paluszki zacisnęły się na moim nadgarstku.
– Am, am! – powtórzyła stanowczo Ola.
– Cholera, musisz chwilę poczekać! Czego nie rozumiesz? – wydarłam się jak głupia. To był błąd. Duży.
Patrzyłam z przerażeniem, jak okrągła twarzyczka mojej córeczki czerwienieje, a w kącikach oczu pojawiają się łzy, które zaczynają spływać po policzkach. Mała nabrała powietrza i wydała z siebie pełne złości i buntu wycie. Zaświdrowało mi w uszach.
– Przestań! – Uklękłam przy córce i usiłowałam ją objąć. – Przestań, proszę! – zasyczałam, słysząc, jak Nowakowa z dołu wali czymś w sufit. Prawdopodobnie miotłą. Poczułam, jak rośnie we mnie dzika, kompletnie wariacka furia. Zaryczane, wyjące na cały głos dziecko, moja nieudolność w roli matki i całe to cholerne życie doprowadzały mnie do szału.
– Przestań! – Złapałam Olę za trzęsące się od płaczu ramiona i potrząsnęłam gwałtownie. – Przestań, do kurwy nędzy! Czemu nie możesz się zamknąć? Albo choć na chwilę zniknąć? Po co ja się w to wszystko wpakowałam?!
Moja córka zamilkła tak niespodziewanie, że od nagłej ciszy zakręciło mi się w głowie. Otworzyła i zamknęła buzię, jakby była w szoku. Spojrzała na mnie z wyrzutem. Zrobiło mi się potwornie głupio.
– Przepraszam… Ja… nie chciałam. Olusia… – Wyciągnęłam do niej rękę. Jej oczy rozszerzyły się i pociemniały.
– Zła mama! Zła! – powiedziała z takim naciskiem, że poczułam się, jakbym dostała cios w żołądek. Zgięłam się w pół.
– Mama daj am, am! Juz! To! – wskazała paluszkiem breję, w której tkwiły szklane odłamki stłuczonego pojemniczka.
Nie mogłam złapać oddechu. Słowa dziecka odbijały się echem w mojej głowie. Odbierały mi kontrolę nad własnym ciałem. Odwróciłam się sztywno jak nakręcany pajacyk i zaczęłam zgarniać na dłoń rozbryzgane po dnie torby danie dnia. Ostry odłamek szkła wbił mi się pod paznokieć, rozerwał skórę. Zagryzłam wargi. Miseczka. Gdzie jest ta cholerna miseczka? – pomyślałam. Boże. Przecież nie mogę dać jej niepodgrzanego.
– Mama daj! – krzyknęła Olusia, moja maleńka córeczka. Jeszcze do niedawna zasypiała jedynie przytulona do mojej piersi i śmiała się na całe gardło, kiedy robiłam dla niej teatrzyk cieni. Teraz jej oczy błyszczały, jakby w środku główki świeciła żarówka, którą wypalała mi mózg. Nie miałam wyboru. Musiałam spełnić jej polecenie. Natychmiast. Podskoczyłam, wyciągnęłam do niej rękę umazaną dyniową papką i krwią płynącą ze skaleczonego palca. Była naprawdę głodna. Sięgnęła ku mnie łapczywie.
I oczywiście takie zimne, zabrudzone jedzenie jej nie smakowało.
– Zła mama! Zła! – wydarła się jeszcze głośniej, odtrącając ze złością moją dłoń.
To bolało. Tak strasznie, jak chyba jeszcze nic w życiu. Złapałam się za głowę. Słowa mojego dziecka sprawiały, że czułam, jakby mój mózg gotował się i wypływał uszami. Przy tym cierpieniu nawet skurcze porodowe wydawały się bułką z masłem. Krzyczałam – panicznie, wysoko, cienko. Nigdy bym nie przypuszczała, że potrafię wydawać z siebie takie odgłosy.
Nie usłyszałam zgrzytu otwieranych drzwi. Do mojego obolałego jestestwa nie dotarły też pierwsze dźwięki kołysanki. Dopiero kiedy pulsujący, opasujący moje skronie rozgrzaną do czerwoności koroną bólu nacisk zelżał, byłam w stanie odsunąć dłonie od oczu. Moje dziecko spało, ssąc kciuk i przytulając się do obwisłych piersi Nowakowej. Kobieta pogładziła Olę brudną dłonią po mokrym od łez policzku. Powieki malutkiej zadrżały spazmatycznie.
– Boże, zlituj się! – Objęłam się ramionami i kiwałam w przód i w tył jak w ostrym ataku choroby sierocej. – Co to było?
– Boga to ty w to nie mieszaj. – Sąsiadka odgarnęła przetłuszczone, splątane włosy z twarzy. – Inna pomoc ci teraz potrzebna. Zaczęło się.
– Że co? – Popatrzyłam na nią w osłupieniu. – Co się zaczęło?
– U twojej córki. Za wcześnie. Sama sobie nie poradzisz.
– Ale z czym? – Wbiłam paznokcie w skórę dłoni. To nie może się dziać naprawdę.
Musiałam wyglądać na osobę na skraju załamania nerwowego, bo Nowakowa spojrzała na mnie z litością. Przykucnęła i ostrożnie podała mi śpiącą Olę. Machinalnie wzięłam córeczkę w ramiona, a ta mruknęła i wtuliła głowę w zagłębienie między moją szyją a obojczykiem. Jej kucyki pachniały szamponem rumiankowym.
– Nie myśl już o tym – powiedziała Nowakowa, patrząc mi prosto w oczy. Poczułam ulgę. Starsi i mądrzejsi ludzie wszystkim się zajmą. – Będzie dobrze. Ktoś do ciebie przyjdzie. Powie, co masz robić. A ona niech teraz pośpi. Jak się obudzi, to jej nie denerwuj. Daj, co tam sobie zechce.
A na koniec przypominajka, że moją książkę „Tajne przez magiczne” – powieść urban fantasy, której akcja dzieje się w przedszkolu – można kupić w większości księgarni internetowych, na przykład w Empiku lub czytam.pl Można ją także przeczytać w ramach abonamentu na Legimi lub odsłuchać audiobook.
Oto okładkowy opis:
„Agata Filipiak przechodzi trudny okres w życiu zawodowym. Rzuca stabilną posadę redaktorki i zatrudnia się w przedszkolu na stanowisku woźnej. Niestety w nowym miejscu pracy musi radzić sobie nie tylko z niesfornymi podopiecznymi, ale również ze zjawiskami paranormalnymi i siejącymi spustoszenie demonami. A te są bardziej niebezpieczne niż gniew pani dyrektor czy bunt czterolatka. No chyba że takiego obdarzonego magicznymi mocami.
Jakby tego było mało, Agata odkrywa coś, o czym w ogóle nie powinna wiedzieć…
Sprawdź, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami przedszkola i co pozostaje ukryte dla zwykłych śmiertelników!”
Hm, ja chyba już gdzieś wyrażałam swój zachwyt tym opowiadaniem? 🤔
Wiedząc co będzie dalej czyta się inaczej, ale z wcale nie mniejszą przyjemnością. I wybiegnę już trochę do przodu – ciekawa jestem, czy pociągnęłaś wątki dalej 😍
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję!! Tja. Trochę odgrzewam kotleta, a trochę zrobiłam poprawek stylistycznych i stwierdziłam, że chciałabym mieć opowiadanie i tutaj, na blogu. Nie pociągnęłam, niestety, bo ostatnio jestem kompletnie zajęta innym projektem i tak naprawdę powinnam robić coś innego. A radośnie sobie prokrastynuję. Znasz ten stan? 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Doskonale 😉 Choć ostatnio nie mam nawet czasu na prokrastynację.
Nie, wróć, przecież teraz mogłabym czytać jakiegoś ebooka, zamiast scrollować Instagram… 🙀
PolubieniePolubienie
Ciekawa tematyka – myślę, że wiele matek utożsami się z główną bohaterką, gdyż niejedna z nas czasami ma właśnie takie dni, gdy nic się nie układa, a dzieci dodatkowo dają wówczas porządnie popalić.
„Otworzyłam je uderzeniem barku, sprawiając tym ruchem, że wisząca na ramieniu torba uderzyła mnie w udo.” – chyba „tym ruchem” wydaje mi się zbędne w tym zdaniu, ale może to tylko takie wrażenie? 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję bardzo! Pewnie masz rację. Muszę to przemyśleć po kawie. Albo dwóch 🙂 niestety najtrudniej jest zauważyć swoje błędy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Święta prawda. 🙂
PolubieniePolubienie
No ale takiej końcówki to się nie spodziewałam 😀 Nie wiem, czy dobrze myślę, więc czekam na kolejną część 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czytałam z ciekawością, czekam na kontynuację tego opowiadania.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję serdecznie! 🙂 Już wkrótce 😉
PolubieniePolubienie
Czytałam 🙂 opowiadanie jest świetne i nie mogę się doczekać więcej Twoich tekstów! 🙂
PolubieniePolubienie